in

Wspomnienie osobiste o profesor Karolinie Lanckorońskiej

Pragnę oddać tym wspomnieniem hołd Karolinie Lanckorońskiej, a Czytelnikom przybliżyć postać tej damy-arystokratki, naukowca-człowieka, która całym swoim życiem świadczyła zawsze o polskości a wszystko czyniła dla dobra nauki i Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, co zawsze z szacunkiem podkreślała.

Miałem ten, wielki dla mnie, honor znać osobiście Profesor Karolinę Lanckorońską – jednego z największych Polaków zamieszkałych w Rzymie.

Okres tej znajomości, lata 1984 – 2001, to prawie połowa długości mojego ówczesnego życia, zaś w Jej przypadku jedynie epizod trwającego 104 lata żywota, którym objęła trzy stulecia i dwa tysiąclecia. Pierwsze dłuższe spotkanie miało miejsce we wrześniu 1986 roku. Wraz z grupą historyków przybyłem do Rzymu by pod kierunkiem o. prof. H. D. Wojtyski CP rozpocząć badania naukowe nad edycją akt Nuncjatur Apostolskich w Polsce pod egidą Polskiego Instytutu Historycznego i Fundacji z Brzezia Lanckorońskich. Wraz z kolegą S. A. Bogaczewiczem wjechaliśmy windą na trzecie piętro w palazzo przy V. Orsini 19 do siedziby Instytutu. W drzwiach przywitała nas Pani Profesor. Wiekowa (miała wtedy lat 89), wysoka – w młodości była ponoć wyższa – prawdziwa dama o pogodnym, acz przenikliwym spojrzeniu.

Ubrana niezwykle skromnie i starannie, taką pamiętam ją przez następne lata. Sukienka dłuższa, za kolana, buty pełne na płaskim obcasie, wspaniałe srebrzysto-białe włosy pod siateczką, nienagannie ułożone. Pierwsze słowa: Crescat! Floreat! (łacińskie powitanie nawiązujące do księgi Genezis) – jakże serdeczne i zobowiązujące. Pilnowałem się, żeby używać tytułu profesor a nie hrabina (bo tego nie tolerowała). I zaraz stwierdzenie: młodzi naukowcy z Polski choć znają łacinę, nie znają greki. Przeraziłem się. Do badania nuncjatur potrzebna łacina i włoski, ale ta greka… Na szczęście temat upadł. To umiłowanie antyku greckiego zostało ukoronowane w Jej przypadku dopiero w 1964 roku (miała wtedy 66 lat!), kiedy zrealizowała marzenie młodości – pierwszą podróż do Grecji. Twierdziła bowiem, że wcześniej nie czuła się dostatecznie przygotowana do podróży do ojczyzny Homera, którego wielokrotnie cytowała z pamięci.

Już po śmierci, w 2004 roku, opublikowane zostały „Notatki z podróży do Grecji” K. Lanckorońskiej, w których na zakończenie napisała: Opuszczałam Grecję bez żalu – jechałam przecież do Rzymu, a więc tym szlakiem, którym myśl grecka dotarła do nas, ale dobrze wiedziałam, że po miesiącu – wracam inna! Któż w moim wieku śmiał mieć jeszcze nadzieję, że go spotka taki wstrząs, takie szczęście, jakie daje Grecja?”.

Rozpocząłem pracę nad przygotowaniem edycji tomu poświęconego Honoratowi Viscontiemu, nuncjuszowi w latach 1630 – 1636. Pierwszy wolumin ukazał się w Rzymie w 1992 r. W tym czasie siedmiokrotnie przyjeżdżałem na stypendia do Wiecznego Miasta. Jeszcze podczas pierwszego pobytu miały miejsce spotkania z Panią Profesor, o których chciałbym opowiedzieć Czytelnikom. W dniu 4 listopada przypada święto Karola Boromeusza, patrona Karoliny Lanckorońskiej. Przebywający wówczas w Rzymie nuncjaturzyści (śp. o. prof. H. D. Wojtyska CP, ks. prof. Jan Kopiec dzisiejszy biskup sufragan opolski, ks. prof. Stanisław Wilk SBD teraz rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks. dr. hab. Tadeusz Fitych obecnie prałat, dr. S. A. Bogaczewicz aktualnie pracownik IPN we Wrocławiu i niżej podpisany), postanowiliśmy uczcić solenizantkę 90 różami, oczywiście biało-czerwonymi.

Nie było to łatwe w Rzymie. Udało się zebrać taką liczbę róż (najtrudniej było z białymi) na targu. Wielce się dziwował sprzedawca, ale jeszcze bardziej zdumiona i uradowana była Pani Profesor. Gdy podczas wręczania kwiatów dodałem, że w Polsce róże są ładniejsze – odpowiedziała – w Polsce wszystko jest ładniejsze.

Profesor Lanckorońska, docent historii sztuki na przedwojennym Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, prowadziła wykłady z tej dziedziny również dla stypendystów, zarówno wyjazdowe w Rzymie, poza miastem, jak i w pomieszczeniach Instytutu przy via Orsini.

Miała cudem ocalone notatki i szkice ze Lwowa. Kiedy na zakończenie jednego z nich, poświęconego freskom Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, zapraszała nas na kolejny wykład, tym razem o Sądzie Ostatecznym namalowanym w Sykstynie (Buonarotti był jej ukochanym artystą – w 1926 r. uzyskała w Wiedniu tytuł doktorski na podstawie rozprawy poświęconej temu dziełu), mówiąc – za tydzień będzie Sąd Ostateczny, wyrwało mi się trochę nieodpowiedzialnie – po raz pierwszy słyszę, żeby ktoś tak dokładnie określił datę tak długo oczekiwaną. Zrobiła się zupełna cisza. Zmartwiałem, ale po chwili usłyszałem – brawo! brawo! Cóż za poczucie humoru i tolerancja!

O fascynacji Lanckorońskiej Michałem Aniołem świadczą też końcowe zdania w jej artykule poświęconym obrazowi „Zdjęcie z krzyża”, Lwów 1939. Analizując twórczość jego następców, Leoniego i Caravaggia, którzy twarz Buonarottiego umieszczali na swoich dziełach pisała: „… w przeciwnym bowiem wypadku Caravaggio na swym wielkim „Złożeniu do grobu” (Watykan, Pinakoteka) nie byłby nadał Nikodemowi rysów Michała Anioła”.

Doskonale klarowny i jakże polski (czasami nieco staropolski – sienkiewiczowski) był język, którego używała w mowie i piśmie Pani Profesor. Nuncjaturzyści (uprzywilejowana grupa wśród stypendystów Fundacji) co pewien czas byli zapraszani na kolację. Był to cały rytuał.

W moim przypadku zjawiałem się o godz. 19.00. Garnitur, kwiaty – rozmowa w głębokich fotelach, wymiana informacji o tym, co w kraju. Były to lata 80-te, zniewolenie po stanie wojennym. Ogromna była jej troska o Polskę i naukę polską, o młode pokolenie. Żywo interesowała się młodymi ludźmi, edukacją dzieci swoich stypendystów. Tuż przed 19:30, godziną „reżimowego” Dziennika TV przechodziliśmy do innego pokoju, gdzie niezmiennie mówiła: A teraz nakręcimy telewizor. Następnie kolacja, podczas której dyskutowaliśmy o tematach poruszanych w wiadomościach. Zawsze podkreślała, że oczekuje na Wolną Polskę. Bywały też wieczerze uroczyste. Miałem zaszczyt spędzić z Panią Profesor (w wąskim gronie nuncjaturzystów) wigilię i sylwestra 1986 r. Z dala od Polski, od najbliższych, ale tak jak przy rodzinnym stole. Uczestniczyłem też w obiadach, na których gośćmi były osoby znaczące: Elżbieta Raczyńska (zw. Bizią) córka prezydenta RP na Wychodźstwie Edwarda Raczyńskiego, Jan Badeni, prezes Fundacji Lanckorońskich, Stanisław Morawski, prezes Fundacji Rzymskiej im. J.S. Umiastowskiej, Wacław Bniński, były dziennikarz Głosu Ameryki, syn zamordowanego we wrześniu 1939 r. wojewody poznańskiego.

Przy tej ostatniej sposobności potoczyła się rozmowa na temat gen. Leopolda Okulickiego. Dowiedziałem się wówczas, że syn ostatniego dowódcy Armii Krajowej, zamordowanego w Moskwie przez NKWD w 1945 r., leży na polskim cmentarzu wojennym w Loreto. Pani Profesor poleciła mi tam niezwłocznie pojechać i przywieźć klisze (czyli zdjęcia). Na jednym z takich spotkań miała również miejsce moja „wpadka protokolarna”. Dostałem polecenie nalania wody i wina. Kieliszki były prawie jednakowej wielkości. Umieściłem delikatnie wodę w szklance Gospodyni. Pomyliłem się – szklanka do wina została napełniona wodą. Błyskawicznie to dostrzegła i rzekła: błąd merytoryczny. Najważniejszym dla mnie momentem w pracy nad nuncjaturami była audiencja prof. Lanckorońskiej z zespołem historyków pracujących nad serią wydawniczą „Acta Nuntiaturae Polonae” u Ojca Świętego Jana Pawła II, 28 stycznia 1987 (zdjęcie obok). Pamiętam, że Pani Profesor bardzo dokładnie instruowała nas jak mamy się zachowywać, by przestrzegać protokołu watykańskiego. Otrzymałem w ten sposób, w pigułce, bardzo dobrą lekcję przed późniejszym objęciem funkcji radcy Ambasady RP przy Stolicy Apostolskiej w maju 1994 r. Nasze relacje jeszcze się ociepliły i pogłębiły. Często bywałem w Instytucie, zarówno służbowo jak i prywatnie.

Poprosiła mnie, abym napisał do Polskiego Słownika Biograficznego w Krakowie artykuł poświęcony ambasadorowi RP przy Stolicy Apostolskiej Władysławowi Skrzyńskiemu (misja w latach 1921- 1937), który redakcja PSB zamówiła u niej. Wielokrotnie długo rozmawialiśmy o tej postaci, którą znała osobiście przebywając w Rzymie w okresie międzywojennym i którą była zauroczona. Jeszcze w 1995 tak pisała o ambasadorze Skrzyńskim: „…miał i inteligencję i urok niezwykły. Odczuwali to wszyscy, którzy z nim mieli do czynienia. Wiedziała bardzo dobrze o tym każda kobieta, która go spotkała. Było to zupełnie niezależne od wieku obojga rozmówców. Skrzyński ze swej strony też wiedział doskonale, że każda rozmówczyni się cieszy.”

Opłatek dla Polonii z Ojcem Świętym w 1994 r. zorganizowano w dzień wigilii Bożego Narodzenia w godzinach porannych. Pani Profesor zażyczyła sobie uczestnictwa w tej uroczystości. Pamiętam, że wiozłem ją jako kierowca, moim samochodem. Siedziała na miejscu obok mnie trzymając swoją lewą dłoń na mojej prawej umieszczonej na drążku skrzyni biegów tak, że współkierowaliśmy samochodem. Zajechaliśmy pod boczne wejście Auli Pawła VI. Usiedliśmy, każdy na przeznaczonych dla nas miejscach. Pierwsze rzędy podchodziły do Papieża z życzeniami świątecznymi. Podczas wspólnego powrotu do Instytutu powiedziała: może to ostatni raz widziałam Jana Pawła II.

Wspaniale zareagowała podczas dwóch tragedii losowych, które dotknęły w 1997 roku prawie jednocześnie Polskę (powódź we Wrocławiu) i Italię (trzęsienie ziemi w Asyżu). W obu przypadkach przeznaczyła pewne kwoty ze swoich prywatnych środków na pomoc dla obiektów sakralnych, które ucierpiały. Przy Asyżu powiedziała: Polska ma teraz swoje problemy, więc ja w Jej imieniu wspomogę Włochy. Byłem osobą, której powierzyła pośredniczenie w tych przekazach. Starała się nie wartościować i nie opisywać osób, które żyły aktualnie. Miała jednak swoich faworytów, o których mówiła z wielką atencją. Z nieżyjących był to marszałek Józef Piłsudski a z obecnych Ojciec Święty Jan Paweł II.

Niezwykle rzadko pisała też o żywych. Pamiętam, że kilkakrotnie wyrażała swoje uznanie dla pani Hanny Suchockiej wówczas premiera rządu RP. Tak o niej napisała w 1993 roku przyrównując ją do postaci Róży z Potockich matki Edwarda Raczyńskiego, prezydenta RP: „Czasy są zupełnie inne, ale są wartości, które w narodach trwają. Gdyby pani Róża znała panią Hannę Suchocką, wiedziałaby, że łańcuch żelaznych kobiet polskich ostatnio wzbogacił się o nowe ogniwo”.

Miała niezwykłe, skondensowane poczucie humoru. Pamiętam, że rozmawialiśmy o muzyce (nie czuła się specjalistką w tej dziedzinie), ale natychmiast przy nazwisku Ludwika van Beethovena zareagowała: Mój dziadek (ze strony matki Małgorzaty Eleonory z domu von Lichnowsky) utrzymywał tego muzyka. Mecenat w rodzinie Lanckorońskich był cechą dziedziczną. Ojciec Karoliny, hrabia Karol Lanckoroński, wielki ochmistrz dworu cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa I, znawca i kolekcjoner dzieł sztuki był opiekunem wybitnego polskiego malarza Jacka Malczewskiego.

Wiosną 1998 r. minister Spraw Zagranicznych RP prof. Bronisław Geremek podczas oficjalnej wizyty we Włoszech wręczał prof. Karolinie Lanckorońskiej list gratulacyjny od prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego w roku jej setnych urodzin. Na wyraźne jej życzenie byłem przy tej uroczystości obecny. Pamiętam, że choć już słabych sił, wysłuchała tekstu listu stojąc. Jak zazwyczaj w takich sytuacjach z szacunkiem powiedziała: Przemawia do mnie Prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.

Po zakończeniu pracy w Ambasadzie przy Stolicy Apostolskiej bywałem w Rzymie rokrocznie. Wiosną 2001 r. rozmawiałem z tą bardzo wiekową damą po raz ostatni. Poinformowałem, że obejmuję stanowisko konsula RP w Bratysławie. Z wrodzonym sobie poczuciem humoru i demonstrując doskonałą pamięć rzekła: Bratysława! Byłam tam jako osiemnastoletnia dziewczyna wraz z ojcem w 1916 r. na koronacji ostatniego cesarza Karola I Habsburga na króla Węgier.

Żałuję, że nie mogłem przybyć do Rzymu na pogrzeb Pani Profesor. Całą ceremonię, nekrolog, jak i skromny grób zaplanowała dokładnie na długo przed śmiercią. Spoczywa na rzymskim cmentarzu Campo Verano pod płytą z napisem: CAROLINA DE BRZEZIE LANCKOROŃSKA, 11 VIII 1898 – 25 VIII 2002 ROMAE, GENTIS SUAE POLONAE ULTIMA.

W 1995 r. w „Tygodniku Powszechnym” opublikowała tekst o odnalezieniu przez siebie w Awinionie, w latach 30-tych XX w. grobu polskiego żołnierza Stefana Garczyńskiego (przyjaciela A. Mickiewicza) zmarłego w 1833 r. Kazała zasadzić tam biało-czerwone róże. Zacytowała napis, nawiązujący do słów wyrytych pod Termopilami, widniejący na polskim cmentarzu na Monte Cassino: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy tu legli wierni jej służbie”. Jego treść w pełni pasuje też do dzieła i życia Karoliny Lanckorońskiej. Nie zapominajmy o tym będąc w Rzymie.

Tekstem tym zachęcam do gromadzenia wspomnień związanych z Karoliną Lanckorońską.

Wojciech Biliński

Polacy z wyboru

Russak: Kuchnia polska to nie tylko schabowy czy pierogi