in

Niedziela Polaków w Rzymie

Okolica kościoła polskiego św. Stanisława przy via Botteghe Oscure w Rzymie co niedzielę jest miejscem spotkań Polaków tu mieszkających. Pierwsza msza zaczyna się o godzinie 8:00. Każdy kto tęskni za polską kiełbasą, wędliną czy słodyczami, może uzupełnić swoje zapasy u jednego z polskich handlarzy, którzy przywożą do Włoch co tydzień świeże, „swojskie” produkty. Vis à vis ustawiają się stoiska z gazetami po polsku, nie braknie również sprzedawców tańszych papierosów.

Wielu rodaków zjawia się już przed 8:00 i zostaje cały dzień. Wszędzie słychać nasz język i praktycznie wszyscy się znają. W bocznej uliczce odbywają się spotkania i rozmowy przy piwie i innych trunkach. Inni umawiają się na kolacje w swoich domach czy na mieście. Obok kościoła znajduję się też tak zwana „ściana płaczu”. Nasi rodacy zamieszczają tam ogłoszenia dotyczące mieszkań, pokoi, pracy czy sprzedaży różnych sprzętów, np. lodówek. Wielu z odwiedzających rejony kościoła nie przychodzi tu na msze, często siedzą na murkach wokół, szukają pracy lub po prostu robią „zakupy”.

Mam wrażenie, że Polacy tu przychodzący nie mogą pogodzić się z tym, że nie ma ich w kraju. Mimo że są we Włoszech z rodzinami, nie potrafią się zaaklimatyzować. Niedzielne spotkania na Botteghe Oscure są dla nich jak wybawienie, a to miejsce często przez nich nazywanym „małą Polską”. Samo to, że kupują polskie produkty, gazety, spędzają całą niedzielę przed kościołem i nie wyobrażają sobie, by opuścić jeden z takich dni świadczy o tym, że ich tęsknota za Polską jest ogromna. I nie jest to tylko tęsknota jakiej doświadcza każdy na emigracji za domem, bliskimi czy ukochanymi miejscami w kraju. Jest to tęsknota, która całkowicie ich zdominowała. Polacy niechętnie rozmawiają o tym, dlaczego tu przychodzą, jak sobie radzą w Rzymie, jaka jest ich sytuacja materialna i dlaczego przyjechali do Włoch. Jedynie jedna kobieta zgodziła się opowiedzieć całą swoją historię.

Katarzyna przyjechała do Włoch kilka lat temu. Najpierw mieszkała na północy. Tam miała dobrą pracę, zarabiała na całą rodzinę, która pozostała w Polsce. Nie chciała powiedzieć, dlaczego akurat ona musiała wyjechać. Po wielu latach pracy jako opiekunka osób starszych dostała bardzo atrakcyjną propozycję stanowiska o takim samym charakterze pod Rzymem. Bez zastanowienia przyjechała do Wiecznego Miasta w nadziei, że poprawi się jej sytuacja materialna oraz, że będzie mogła jeszcze więcej pomóc swoim bliskim w kraju. Praca owszem była, świetne warunki, dobra płaca, mieszkanie. Jednak nie na długo. Jej pracodawca, starszy mężczyzna wymagający opieki podziękował za pomoc Katarzynie po tym, jak wróciła do niego jego konkubina. Polka została bez pracy, pieniędzy i miejsca do spania. Jedną noc spędziła na rzymskim dworcu Termini. Mówi, że spotkała tam wielu rodaków, niektórzy mieszkają tam po kilka tygodni, a nawet miesięcy. Nie mają pracy, nie znają języka, a sytuacja zmusza ich do pozostania we Włoszech, są w sytuacji bez wyjścia. Na szczęście nasza bohaterka znalazła inne miejsce do nocowania. Inna Polka pozwoliła jej spać u siebie, oczywiście za opłatą. Jednak jej błąkanie się po Rzymie jeszcze się nie skończyło. Pani Katarzyna może spędzać tylko noce w mieszkaniu owej Polki. W dzień musi znajdować sobie inne miejsca. W tygodniu najczęściej krąży po mieście, w niedzielę jest w „małej Polsce”. Szuka pracy, wywiesza swoje ogłoszenia, rozpaczliwe pyta każdego kto przychodzi pod kościół o „stałkę”, czy nawet pracę na godziny. Póki ma gdzie spać nie jest tak źle, jednak nie będzie mogła zostać tam długo. Kiedy pytam ją co zrobi jeśli nie będzie miała już miejsca do nocowania, mówi, że wybierze Termini, tam jest już dużo Polaków, będzie jej raźniej. Kobieta zna język włoski, ma wieloletnie doświadczenie w pracy przy osobach starszych, jest jeszcze na tyle młoda i silna, że może podjąć się nawet ciężkich przypadków. Tylko dlaczego nikt nie chce jej zatrudnić?

Pod kościołem spotyka się też wielu bardzo młodych ludzi. Niektórzy przyjechali na studia, niektórzy do pracy. Młodzi mężczyźni najczęściej pracują na budowie. Jeden z poznanych przeze mnie chłopaków przy „ścianie płaczu” mówi, że sam bardzo szybko znalazł pracę. Powiesił ogłoszenie i kilka dni później już pracował, oczywiście jako pomocnik budowlany. Jednak nie spodziewał się, że w ogóle dostanie cokolwiek bez języka i z zerowym doświadczeniem. Zarabia bardzo dobrze, jest zadowolony, już przyzwyczaił się do pracy fizycznej. Teraz przyjeżdża pod kościół z dziewczyną, która też szuka zatrudnienia. Najchętniej jako baby sitter lub do sprzątania. Są tu razem od początku września, a ona nadal nie może nic znaleźć. Język zna na tyle, że rozumie Włochów, mało mówi. W przyszłym roku chciałaby podjąć studia, ale jak tak dalej pójdzie nie wiadomo, czy uda jej się zarobić tyle pieniędzy. Póki co, uczy się języka i szuka pracy.

Takich jak Pani Katarzyna czy para z Polski jest w każdą niedzielę tu bardzo wielu. Nie wiadomo na czym polega problem, że niektórzy nie mogą znaleźć zatrudnienia? Czy na tym, że jest kryzys światowy i pracy po prostu nie ma? Na tym, że nie Polacy nie znają języka? A może Włosi nie mają zaufania do naszych rodaków?

O godzinie 18:00 odprawiana jest ostatnia msza. Handlarze zwijają swoje stanowiska, zrywane są ogłoszenia ze „ściany płaczu”, a Polacy rozchodzą się do swoich domów, mieszkań czy pokoi, niektórzy wracają na dworzec. Wszyscy wrócą tu za tydzień by znów się spotkać, zrobić zakupy, albo po prostu usłyszeć język polski, którego im tak bardzo brakuje.

J.R.

Ks. Marian Burniak: Skromny, wielki człowiek

Orta Nova: jak kubeł zimnej wody