in

Emigracja, którą każdy oswaja na swój sposób

Agata dopiero stawia swoje pierwsze kroki we Włoszech. Kasia i Wiesiek, przyjechali do Italii na chwilę, a mieszkają tu już od kilkunastu lat. Kiedy urodziły się dzieci zmieniło się ich myślenie o emigracji. Miłosz i Gabrysia – oboje mają stała pracę „na papierach”, jednak Gabrysia wolałaby mieszkać w Polsce, bo jak mówi, we Włoszech ciężko jest się wybić. Jednak po 10 latach na emigracji trudno jest podjąć decyzję o powrocie. Elwira ma około sześćdziesiątki. Odważna i zdeterminowana. Poza Polską od prawie 30 lat, z czego od 10 w Ameryce, gdzie prowadzi własną działalność gospodarczą. Różne losy, różne historie – jedna emigracja, którą każdy oswaja na swój sposób…

fot. pixabay.com/CC0


Agata
Agata Dziwisz przyjechała do Włoch niedawno – niespełna rok temu. Gaduła. Dwadzieścia parę lat. Uczy się włoskiego, by swobodnie rozmawiać, a nie tylko radzić sobie. – Nie jestem z tych co dwa słowa na minutę wypowiadają.
Dlatego też Agata zapisała się na kurs włoskiego prowadzony przez stowarzyszenie Sant Egidio przy via Dandolo w Rzymie. Szkoła przeżywa stałe oblężenie.
Emigranci z całego świata szczelnie wypełniają długi korytarz, każdy czeka, by się zapisać na kurs – darmowy, jeden z najlepszych w Rzymie. Prawdziwa szkoła, biurka, tablica, nauczyciele z kwalifikacjami. A ostatnio do atrakcji szkoły dopisać trzeba i to – 27 grudnia 2009 roku na obiedzie dla bezdomnych, którym stowarzyszenie zapewnia posiłek, gościł papież Benedykt XVI.

Agata w Polsce była kadrową w szpitalu. Odpowiedzialne stanowisko. Tutaj na razie – sprzątanie, prasowanie, praca na godziny, ale też odpowiedzialna. – Czasem nawet bardzo – śmieje się. Jestem szalona – mówi o sobie – i zdarzają mi się różne wpadki w pracy. Raz miałam do wyprasowania bluzkę kupioną przez moją pracodawczynię za niesamowite pieniądze u jakiegoś kreatora mody. Nie zauważyłam, że żelazko za bardzo się nagrzało i przyłożyłam je centralnie na bluzkę. Wypaliłam straszną dziurę, od razu złapałam za telefon, by powiedzieć właścicielce bluzki, co się wydarzyło. Ona zamarła, zapytała tylko: czy to na pewno TA bluzka? – TA! – odpowiedziałam, niestety TA! Moja pracodawczyni była lekko podłamana, podeszła jednak do tej kwestii ze zrozumieniem i nie musiałam jej płacić za zniszczoną rzecz.
A praca u Włochów? – Nie jest źle. Trafiła na miłych ludzi. Jak siadają do obiadu, to i mnie zaproszą. Czasem aż trzy obiady mam do zjedzenia – gdy w trzech domach w ciągu dnia pracuję – śmieje się.

 

Kasia i Wiesiek
Kasia wyznaje – Na emigracji inaczej słucha się Chopina. Jak? Lecą łzy.
Kasia i Wiesiek mieszkają w zabytkowym miasteczku pod Rzymem. Do Italii, swojej ziemi obiecanej, przyjechali kilkanaście lat temu. Wiesiek opuścił dobrze prosperujące gospodarstwo rodziców na wschodzie Polski, Kasia – Puławy.
Wyjechali, bo chcieli pokazać, że sami do czegoś potrafią dojść. Najpierw zamieszkali w… namiocie. Z pracą nie było łatwo, czasem nie mieli co jeść. Kasia wspomina:
– Pewnego dnia za ostatnie pieniądze kupiliśmy kawałek boczku, powiesiliśmy go na drzewie nad namiotem i poszliśmy spać. Rano okazało się, że boczek wyjadły mrówki.
Na początku myśleli – Jesteśmy tu tylko na chwilę, nie na stałe. Ale urodziły się dzieci i zmieniło się też myślenie. Ale łatwo nie jest. Wiesiek remontuje włoskie mieszkania, Kasia sprząta włoskie domy, choć kiedyś w Polsce rozpoczęła studia.

Miłosz i Gabrysia
Miłosz przyjechał z małopolskiego trzy lata temu, poznał polską dziewczynę mieszkającą w Rzymie, ożenił się i niemal natychmiast znalazł pracę. Legalną. Potem pracę tę stracił, jednak znowu znalazł. Ale też Miłosz ma szczęście. A może po prostu potrafi uczciwie pracować i dogadywać się z Włochami?
No bo było raz tak – kończy się dzień pracy, każdy myśli o domowych pieleszach, a tu pracodawca niespodziewanie pyta – kto zawiezie meble w jedno miejsce. Chętnych nie było, poza Miłoszem. Miłosz nie wiedział, że trzeba będzie jechać z Rzymu aż pod Neapol. Ale słowo się rzekło, meble zawiózł, zarobił za tę przysługę pieniądze, których się nie spodziewał i zyskał sympatię pracodawcy.
Zaproponował mu darmowe mieszkanie w zamian za doglądanie jednego z budynków. Drobne remonty, pilnowanie, by czynsz był zapłacony na czas, by nie plątali się po klatkach wandale, to jego zadania, które wypełnia sumiennie w zamian za poddasze – nowoczesne, wyremontowane.
Jego żona Gabrysia pracuje na portierni – legalna umowa, dobre warunki, ale jak mówi, ta praca to jedyna rzecz, która trzyma ją w Italii. Wolałaby mieszkać w Polsce, bo wybić się tutaj nie można. Ale i powrocie do Polski trudno mówić, jeśli tak, jak ona, mieszka się na emigracji ponad 10 lat.

Elwira
Elwira Blazewicz to zupełnie inna emigracja – zasiedziała na obczyźnie, od 28 lat poza Polską, najpierw były Niemcy, do których wyjechała w czasie stanu wojennego, potem Holandia, a na końcu Stany i wysoki Manhatan, gdzie mieszka razem ze swoim partnerem – niemieckim dziennikarzem.
– 2500 dolarów płacimy za dwupokojowe mieszkanie o powierzchni około 70 metrów kwadratowych. Na początku drogi, w Niemczech, nie było łatwo, bo nie znała języka.
– Najpierw pilnowałam babci po operacji serca, a później studiowałam terapię rodzinną i pracowałam w domu starców, no i uczyłam się niemieckiego dniami i nocami. Wkrótce też zaczęłam dorabiać jako tłumacz. A po ukończeniu studiów pracowałam 15 lat ze schizofrenikami i ich rodzinami w przyszpitalnej poradni.
Elwira ma koło sześćdziesiątki, ale nie boi się wyzwań, gdy około 10 lat temu wyruszała do Ameryki zabrała ze sobą swoje wykształcenie, doświadczenie i… polskie poduszki, bo – jak mówi – na całym świecie nie ma lepszych. I zaczęła wszystko od nowa – założyła biuro podróży, pisuje też do Nowego Dziennika, polonijnej gazety codziennej i do Metro Polonia, poradnika dla Polaków. Elwira wyznaje:
– Dla mnie to nie jest emigracja, tylko moje życie. I nie ma niczego takiego polskiego za czym bym tęskniła. Polska to obecnie dla mnie egzotyka, nie wiem do czego miałabym wracać.

Jedna emigracja
Różne losy, różne historie – jedna emigracja, którą każdy oswaja na swój sposób, np. poprzez smak polskiej kiełbasy w ustach. Szczególnie w Anglii i Irlandii, gdzie narodowa kuchnia odstrasza, polscy emigranci inwestują w sklepy z polską żywnością i piwem.
Jak wynika z danych gospodarczych obroty polskich hurtowni spożywczych za granicą rosną. I z pewnością niejeden emigrant powie, że po Lechu zagryzanym krakowską można poczuć się swojsko. Ale czy jak u siebie? Raczej nie – tak przynajmniej wynika z raportu opublikowanego w połowie grudnia 2009 roku przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Na 500 stronach raportu nie brakuje przykładów nadużyć stosowanych przez pracodawców. Praca na czarno – to główny grzech – popełniany nie tylko we Włoszech, ale nawet w cywilizowanej Anglii. W maju 2009 roku w Londynie przedstawiciele Polonii z 12 państw Europy Zachodniej rozmawiali o problemach polskich emigrantów w Europie. Wnioski opublikowane zostały na łamach polonijnej prasy. Kilka z nich: Francja – ponad milion Polaków, wielu zatrudnionych w sektorze medycznym, wielu jednak mieszka na ulicy; w Wielkiej Brytanii (ok. milion Polaków) – największy problem to nieuczciwi pracodawcy; Irlandii Północnej – problemem są ataki na polskie domy w Belfast. W Austrii, gdzie Polonia stanowi ok. 60 tysięcy – 40 pracuje legalnie – duże problemy z zarejestrowaniem firmy.

Włoska emigracja – co podkreślono podczas konferencji, poza typowymi problemami z pracodawcami odczuwa skutki likwidacji konsulatu w Katanii na południu Włoch. W Danii – niewielka emigracja kreuje dobry obraz Polaka, dobrze wykształconego, dobrego rzemieślnika. W Niemczech – w ostatnich latach Polacy zarejestrowali około 80 tys. przedsiębiorstw. Norwegia to popularny kierunek migracji zarobkowej ze względu na bezpieczeństwo pracy i wysokie zarobki.

Jest więc i dobrze, i źle. Raporty mówią, że częściej źle, choć z powodu kryzysu nie odnotowano masowego powrotu do Polski. Tyle, że na dłuższą metę trudno być niewolnikiem w obcym kraju – bez legalnych dochodów, bez mieszkania tylko dla siebie, a nie dzielonego z sublokatorami. Jak to często bywa. Polski rząd namawia do powrotu, pod koniec 2008 roku zainicjowany został program skierowany do emigrantów. Jego głównym elementem jest specjalny poradnik pt. „Powrotnik – nawigacja dla powracających”.
Cyfry kuszą niskim bezrobociem w Polsce. Ale powrót wymaga odwagi, może nawet większej niż emigracja? Bo też Polska wymaga odwagi – średnia krajowa, ta – nie ze statystyk, tylko z życia wzięta, nadal przeraża.

Beata Zaremba-Zarski

Jan Paweł II zawsze znajdował chwilę, aby zamienić z nami kilka słów

Jan Kozaczuk: un artista di talento z pazurem