in

Rozmowa ze światowej sławy polską śpiewaczką Dominiką Zamarą

Występuje od lat na najsłynniejszych scenach teatrów operowych w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Jej pięknym sopranowym głosem o dramatycznym odcieniu zachwycają się miłośnicy muzyki lirycznej w wielu zakątkach świata, przede wszystkim jednak Włosi, dzięki którym pochodząca z Wrocławia Dominika Zamara zrobiła w ciągu zaledwie kilku lat światową karierę.

Była na piątym roku studiów Akademii Muzycznej we Wrocławiu, kiedy od wykładowczyni śpiewu dowiedziała się o międzynarodowym konkursie dla młodych śpiewaków umożliwiającym otrzymanie rocznego stypendium w jednym z konserwatoriów w „ojczyźnie opery”. – Nie sądziłam, że będę miała wielkie szanse, aby wygrać stypendium na studia we Włoszech. Konkurencja była bardzo duża, jako że do konkursu stawali studenci z całego świata. Selekcji dokonywano na podstawie nadesłanych przez kandydatów nagrań wykonanych przez nich arii. Byłam akurat po ciężkiej sesji. Płytę nagrałam w dość dużym pośpiechu i nie tak starannie, jakbym sobie tego życzyła. Tym większe było zaskoczenie i radość, kiedy otrzymałam zawiadomienie najpierw z Rovigo, a po kilku dniach z Werony, że mój głos bardzo się podoba i że przyznano mi stypendium. Musiałam oczywiście dokonać wyboru pomiędzy tymi dwiema uczelniami. Postawiłam na Weronę – wspomina śpiewaczka.

I tak w 2007 roku Dominika Zamara trafiła do Włoch – jednego z najbardziej wymarzonych przez studentów śpiewu miejsc na świecie. Była przepełniona optymizmem. Oto zaczynał się nowy rozdział w jej życiu: możliwość pobierania nauki w ojczyźnie opery i kto wie, może przy odrobinie szczęścia również pracy w tym kraju. Potem przyszło zderzenie z problemami, z jakimi boryka się na początku życia w nowym kraju każdy emigrant.

Z Dominiką Zamarą o trudach, jakim musiała stawić czoła, aby móc robić to, o czym marzyła od najmłodszych lat: śpiewać w operze rozmawia Danuta Wojtaszczyk.

Jak wspomina Pani swoje pierwsze miesiące pobytu we Włoszech? Czy konserwatorium w Weronie, które ufundowało stypendium zapewniło też pomoc w zakresie np. zakwaterowania?
– Przyznano mi miejsce w domu studenckim, dzięki czemu przynajmniej problem z tym, gdzie będę mieszkać miałam z głowy. Jednak jak każdy student z zagranicy musiałam załatwić szereg formalności i przede wszystkim zorientować się we włoskiej, codziennej i uczelnianej rzeczywistości. We Wrocławiu studiowałam włoski, angielski, niemiecki, i ponadto miałam kontakt z wieloma innymi językami, gdyż śpiewacy liryczni muszą być elastyczni – na co dzień przecież obcujemy z literaturą wokalną w językach innych niż polski. Zaraz po przyjeździe zdałam sobie sprawę, iż niestety znajomość języka literackiego, z którym miałam do czynienia na kursach, na niewiele przydaje się w codziennej komunikacji. W pierwszych tygodniach po przyjeździe trudno mi się było z kimkolwiek dogadać. Włosi mówili szybko, ekspresywnie, posługując się przy tym zwrotami dialektalnymi, których próżno szukać w słowniku.

A jak została Pani przyjęta przez studentów konserwatorium? Udało się Pani szybko nawiązać nowe znajomości?
– Na początku roku akademickiego wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Jednak piąty rok na muzycznej uczelni to moment, kiedy wielu studentów rozpoczyna pracę, stąd też szybko dało się odczuć, że każdy kolega to potencjalny rywal. Wspominam jednak bardzo dobrze zajęcia w konserwatorium w Weronie, gdzie dużo uwagi poświęca się technikom wokalnym. Najwięcej jednak nauczyłam się od wielkich mistrzów, do których uczęszczałam na prywatne lekcje śpiewu.

Stypendium przewidywało też opłaty za lekcje poza uczelnią?
– Ależ skąd! Stypendium pozwalało na pokrycie naprawdę najbardziej podstawowych opłat na życie. Za niewielką kwotę, bo za 3 euro można było zjeść obiad w studenckiej stołówce i to był duży plus.

Byłam głodna wiedzy, którą można uzyskać od wybitnych śpiewaków. Taka godzina prywatnej lekcji potrafi dać naprawdę dużo, jednak wiąże z wydatkiem ok. 100 euro, co dla mnie, studentki z Polski było majątkiem. Rezygnowałam z wszelkich rozrywek i przyjemności, czasami nawet nie jadłam, żeby te zajęcia móc sobie opłacić. Może to zabrzmi paradoksalnie, ale były to przyjemne wyrzeczenia. Radość z tych prywatnych lekcji, ze spotkania z wybitnymi artystami, poczucie, że się rozwijam przyćmiewała wszystkie niedostatki, które musiałam znosić.

Jak to się stało, że po tym rocznym stypendium zdecydowała się Pani zostać we Włoszech?
Podczas drugiego semestru studiów w Weronie otrzymałam propozycję współpracy od znanej weneckiej agencji artystycznej. Po pierwszym spektaklu zaczęły napływać propozycje kolejnych występów. Cieszyłam się, że mój głos się podoba i że mam pracę. Pod koniec piątego roku wróciłam do Wrocławia na obronę pracy magisterskiej, którą napisałam w rekordowym tempie. Bardzo jestem wdzięczna mojej Pani promotor i władzom uczelni, dzięki którym udało mi się zdobyć dyplom w krótkim czasie. Na szczęście zajęcia na polskiej i włoskiej uczelni są do siebie bardzo zbliżone, dzięki czemu nie musiałam wyrównywać różnic programowych, jak to bywa na innych kierunkach. Wróciłam do Włoch zaraz po obronie tytułu magistra, gdyż czekały na mnie angaże w rożnych przedsięwzięciach muzycznych.

…I tak minęło już 5 lat odkąd przybyła Pani do Włoch i nic nie wskazuje na to, żeby Włosi chcieli Panią stąd wypuścić. Piszą o Pani „eccezionale soprano” (wyjątkowy sopran) i z informacji dostępnych w internecie wynika, że ma Pani zapełniony kalendarz występami na kolejne miesiące.
To prawda, dostaje wiele zaproszeń od włoskich teatrów, ale też z Austrii, Rosji, Stanów Zjednoczonych, gdzie już miałam okazję występować i gdzie publiczność bardzo ciepło mnie przyjęła. W tym roku zadebiutuje na Festiwalu w Arkansas z orkiestra symfoniczną.

Tęskni Pani za Polską? Myślała Pani, o tym, aby wrócić do kraju i tam pracować?
Z przykrością stwierdzam, że Polska nie daje zbyt wielu możliwości śpiewakom operowym. Ani w sensie rozwoju wokalnego, ani możliwości znalezienia godziwej pracy.
Nasz kraj jest cudowny pod względem przekazywanej z pokolenia na pokolenie miłości i szacunku do sztuki. Mnie pasją do muzyki, śpiewu i teatru zaraził dziadek, który był nauczycielem gry na fortepianie i organach. Wiele też zawdzięczam moim wykładowcom z Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Jednak w Polsce nie inwestuje się w talenty. Mam tu na myśli, fakt, że wielu artystów, sportowców, ale też badaczy naukowych, pragnących się rozwijać zmuszonych jest do wyjazdu za granicę.

Ja od najmłodszych lat czułam, że urodziłam się, aby śpiewać, natomiast moją młodszą siostrę pasjonował sport. Dzisiaj obie mieszkamy i pracujemy za granicą. Moja siostra Irmina jako nastolatka osiągała wspaniałe wyniki jako siatkarka. Kiedy miała 17-lat została zauważona przez łowców sportowych talentów ze Stanów Zjednoczonych. Wyjechała na Florydę. Amerykanie umożliwili jej zrobienie kariery siatkarskiej, ale też ukończenie studiów biologicznych, które były jej marzeniem. Do Polski nie wróci, gdyż podobnie jak ja nie widzi dla siebie możliwości dalszego rozwoju kariery i pracy.

Oczywiście tęsknie do moich polskich przyjaciół: Danusi, Arka, Oli, Markusa – znakomitego kompozytora, ale także do rodziców i brata, którym jestem wdzięczna, za to że zawsze mnie wspierają.

W jednym z wywiadów prasowych powiedziała Pani, że rzadko jest Pani zapraszana na koncerty do Ojczyzny i że jest Pani przykro z tego powodu, bo to trochę tak, jakby doceniali Panią wszyscy, oprócz rodaków…
Na całym świecie wykonywałam utwory takich wybitnych naszych rodaków jak m.in. Chopin, Paderewski, czy Szymanowski. Cieszę się zawsze kiedy, mam możliwość promowania Polski i wybitnych Polaków w świecie. Niedawno wystąpiłam w Teatrze Nowym w Łodzi i bardzo cenię sobie współpracę z tym miastem. Chciałabym śpiewać częściej w kraju, czekam na zaproszenia, jest jednak jedno, „ale” jeśli chodzi o występy w Polsce. Najczęściej te koncerty mają wymiar charytatywny, co oznacza, że nie tylko śpiewam za darmo, ale też niejednokrotnie jestem zmuszona opłacić sobie podroż i noclegi. Niestety nie mogę sobie pozwolić na tego typu zaproszenia. Śpiewanie to moja pasja, profesja oraz jedyne źródło utrzymania.

Praca i życie we Włoszech ma też swoje cienie. Co Panią drażni we włoskim świecie artystycznym?
Powiem tak: tęsknie za polską serdecznością. Polskich artystów wiążą szczere i silne więzi przyjaźni. Brakuje mi moich znajomych malarzy, pisarzy, muzyków, którzy są niestrudzonymi dostawcami pozytywnej energii, źródłem inspiracji. Wydawało by się, że podobna wrażliwość, miłość do sztuki jest naturalnym łącznikiem wśród ludzi.
We Włoszech artyści spotykają się po to, by ubić jakiś interes, czy nawiązać współpracę, która będzie miała przełożenie w pieniądzach. To smutne i denerwujące, godzące w mój sposób postrzegania świata i ludzi.

rozmawiała Danuta Wojtaszczyk

Informacje o osiągnięciach artystycznych Dominiki Zamary oraz kalendarz koncertów i spektakli, w których wystąpi dostępne są na jej oficjalnej stronie internetowej www.dominikazamara.eu. Zapraszamy też do odwiedzenia witryny fan klubu Dominiki Zamary: www.dominikazamara.dbv.pl.

Szczęśliwa siódemka czyli siedmiokroć Jan Paweł II

Bra fitting, czyli słodka rewolucja stanikowa we Włoszech