in

Rozmowa z Beatą Żarski, fotografem wykonującym sesje ślubne w Rzymie

Nie ma chyba piękniejszego miasta na sesje ślubne niż Rzym, dla fotografa Rzym to pewnie samograj?

Beata Żarski: To prawda, Rzym jest cudowny, ale nie wystarczy postawić pary na tle Colosseum. To naturalne, że aparat wycelowany w człowieka, powoduje pewien stres i wiele par czuje się na początku trochę dziwnie. Najczęściej panowie nie wiedzą co począć z rękami, gdzie patrzeć czy podczas robienia zdjęcia coś mówić, czy milczeć, czy uśmiechać się, lub też może – wzorem XIX fotografii ani drgnąć. Dodatkowo; ta ilość turystów, gapiów, bohaterów drugiego planu. Niektórzy turyści chcą mieć wspólną fotkę z parą, przy okazji trzeba uważać na kieszonkowców. A jeszcze w okresie letnim dochodzi spiekota i lejący się z nieba żar… Tak więc pierwsze pół godziny sesji to trochę szok, z którego pomagam parom wyjść.

Beata Żarski. Fot. z archiwum prywatnego

Co w takiej sytuacji radzisz?
Po pierwsze – odnaleźć siebie i nie przejmować się ludźmi; potraktować sesję, całe to zamieszanie, ustawianie, slalom gigant między turystami jako zabawę, przygodę, świetne przeżycie. Bo jest to przeżycie, kiedy co kilka kroków tłum Włochów krzyczy auguri czyli wszystkiego najlepszego! Wielokrotnie zdarza się tak, że mijamy jakąś restaurację, a tu nagle wychodzi na ulice jej szef i do wszystkich gości mówi, by odstawili widelce i bili brawo na cześć pary. Widziałam to wiele razy i za każdym razem mnie to strasznie cieszy. Pary z Polski, Anglii, Niemiec czy Tajwanu, bo takie też wpadają w moje ręce, nie wiedzą co znaczy słowo auguri, udzielam im więc krótkiej lekcji i proszę by odpowiadali po prostu grazie. Inna rzecz, że potem najczęściej mówią grazias, z hiszpańska, ale nie szkodzi, ważne, że odbierają dobrą energię i ją odwzajemniają. Bo jest to dla nich coś fantastycznego – ta włoska otwartość, bliskość, żywiołowość.

Widzą wtedy różnicę między nami – Polakami, a Włochami. Nie mówiąc o tym, że szokuje ich włoski styl jazdy samochodem. Są nim przerażeni, ale i zachwyceni. W Polsce bywa kostycznie, jesteśmy zamknięci, ale otwartości można się nauczyć.

Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it

Czyli taka sesja to przyspieszony kurs włoskiej kultury.
Właśnie. Kiedyś bardzo wcześnie rano, 6.00, chcę przejść z parą na drugą stronę Fori Imperiali, dwa kroki od nas, jak zawsze tam, sporo policji i moja para z Polski zatrzymuje się na czerwonym świetne i postanawia czekać na zielone, tak jak to się robi w ojczystym kraju. Wiadomo, wyuczony lęk przed policjantem. Tymczasem, na ulicy żywej duszy, nic nie jedzie, proponuję więc – przechodzimy. Para wystraszona, że za chwile otrzymają mandat. Tłumaczę, że tutaj policja jest przyjacielem człowieka i za takie głupstwa nie karze mandatem. Policjanci przyglądający się nam zaśmiewali się i zachęcali parę do wejścia na jezdnię na czerwonym, jeszcze dodatkowo złożyli życzenia.

Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it
Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it

Plenery poranne to chyba dobry sposób na udaną sesję, bez ludzi w tle i bez upału.
Taką porę proponuję wielu parom, inna rzecz, że wszyscy musimy bardzo wcześnie wstać.

Zwłaszcza panny młode potrzebują czasu, by zrobić się na bóstwo.

Korzystasz z usług makijażystek?
Jak najbardziej – polecam parom usługi polskich fryzjerów i fryzjerek oraz makijażystek, mieszkających w Rzymie. Doceniam ich pracę. Kiedyś zażartowałam w obecności panny młodej, że makijaż wizażystki Ani, trzyma się 2 dni, no i panna młoda postanowiła to sprawdzić … dzień po ślubie, w dniu sesji pojawiła się w tym samym, nie tkniętym makijażu. Praktycznie i oszczędnie (śmiech). Sama czasem poprawiam nieco panny młode podczas sesji. Ponadto używam profesjonalny photoshop więc nie ma strachu. Wielokrotnie mam też okazję doceniać kunszt fryzjerski. Tym razem historia dotyczy panny młodej, która przyleciała do Rzymu z Polski z doskonale upiętymi włosami, fryzura przetrwała ślub, zabawę, 3 noce, lot i sesję oraz niesamowity wiatr podczas zdjęć. Complimenti dla fryzjerki, prywatnie teściowej panny młodej. Dobra inwestycja taka teściowa.

Jakie były twoje Pary?
Zawsze bardzo interesujące. Z niektórymi zawarłam znajomości na znacznie dłuższy czas niż przewiduje zawodowy kontakt. Przypominam sobie parę z Chicago, przyjechała, do Rzymu, by w kościele św. Ducha, odnowić przysięgę małżeńską złożoną wiele lat temu. Po mszy poszliśmy razem z księdzem do kawiarni niedaleko Watykanu, a potem na sesję, na którą odprowadził nas ksiądz wyraźnie ucieszony ze spotkania i miłej rozmowy z rodakami. Nieczęsto ma okazję z Polakami rozmawiać, bo jest zakonnikiem we włoskim zgromadzeniu. Fajna była też para z Zakopanego. Mieli fantastyczny ślub, bo ku ich zaskoczeniu, na ceremonię przybyła rzymska Polonia, skupiona wokół parafii. A po mszy, co wprawiło ich w osłupienie, rodacy zaprosili ich na polski obiad. Podczas pleneru zaskoczył mnie pan młody, rodowity góral, z zawodu – budowniczy domów z drewna – w naturalny sposób pozował jak model. Nie robił nic, a prezentował się jak po latach spędzonych na wybiegach. Był po prostu bardzo wyluzowany. I o to chodzi.

Podczas zdjęć plenerowych masz czas choć trochę poznać parę?
To zależy od pary, nigdy nie absorbuję ich swoją osobą, po prostu pracuję, ale zawsze jestem otwarta i przyjaźnie nastawiona.

Lubię te spotkania, lubię ludzi. Ale wiesz, trzy lata temu zmarł mój syn, był chory na mucoviscydozę, nie żyje się zbyt długo z tą chorobą i nie można jej wyleczyć. Umiera się w bardzo młodym wieku, nastoletnim. Teoretycznie mogłam się na to przygotować, ale tylko teoretycznie. Dwa tygodnie po śmierci Bartka miałam robić zdjęcia ślubne. Taka wczesna sesja w styczniu – ślub, goście, ich radość… Myślałam wtedy, że nie dam rady, że nie będę w stanie uczestniczyć w tym radosnym wydarzeniu, bo przecież robienie zdjęć polega na uczestnictwie w czyichś emocjach.

Chciałam zrezygnować, znajomy fotograf nie mógł mnie jednak zastąpić, ostatecznie odnalazłam się wtedy jakoś. Czasem pojawiają się pary, które były bliskie odwołania ślubu właśnie z powodu jakiejś tragedii, śmierci rodzica, brata. Widzisz więc, że wszystkich nas spotyka to samo.

Podczas sesji zawsze sobie rozmawiamy o różnych rzeczach, o tym, jak się para poznała, kiedy, w jakich okolicznościach itp. Niektóre już po trzech miesiącach zdecydowały się na ślub, inne po 20 latach bycia razem. Często przyjeżdżają z dziećmi. Czasem on jest starszy o 20 lat, czasem ona starsza o tyleż wiosen. Miłość to miłość, mamy równouprawnienie i cieszę się, że są też panny młode starsze od panów młodych (i odwrotnie) i nikt się tego nie wstydzi.

Pomagasz parom w organizacji pobytu w Rzymie?
Oczywiście, korespondencja mailowa obfituje w pytania o dobrą restaurację, dobry nocleg, przewodnika po Rzymie. Współpracuję z zaufanymi osobami, znam sprawdzone miejsca i udzielam wszelkiej możliwej informacji.

Zabawne sytuacje podczas spotkań z parami?
Wiele. Ale brak miejsca na opis więc tylko kilka:
Para na sesje postanawia dojechać metrem. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy przy Fontanna di Trevi panna młoda pojawia się w kitlu lekarskim, pod którym kryje piękna sukienka ślubna. Kitel po to by się nie pobrudzić w transporcie publicznym, nawiązujący zresztą do profesji pana młodego – wziętego stomatologa z Warszawy. Pamiętam też pannę Młodą z Berlina, która razem z druhnami przyłączyła się do chłopaków tańczących Capoeira. Innym razem panna młoda podczas przysięgi małżeńskiej karmiła butelką maleńkie dziecko, które wyegzekwowało ten natychmiastowy posiłek dramatycznym płaczem.

Nie tylko wykonujesz sesje ślubne i plenery w udziałem par…
Oczywiście, że nie tylko. Oferuję cały kalejdoskop sesji – rodzinne, narzeczeńskie, jubileuszowe i sesje indywidualne. Wiele dziewczyn z takich solowych zdjęć, skorzystało. Ostatnio o zdjęcia poprosiła mnie też osoba około 50 lat, która swoje zdjęcia na tle Rzymu chciała zamieścić na portalu randkowym. I zamieściła je, a w opisie swojej osoby dodała, że wszystkie zdjęcia są aktualne. A jakże! Życzę jej szczęścia w znalezieniu tego jedynego.

Są też takie dziewczyny, które w pewnym sensie odkryłam. Takim odkryciem jest Alex, pół Polka, pół Arabka. Spotkałyśmy się zawodowo. Ona – oprowadzała turystów po Watykanie. Piękna, choć, jak to się zwykło mawiać, nie stawiała na urodę, raczej na inteligencję. Widziałam w niej spory potencjał, zaproponowałam sesję. Postawiłam warunki: sukienka, makijaż, włosy rozpuszczone, bez okularów. Makijaż sama zrobiłam jej na murku przy Pantheonie, ludzie patrzyli co się dzieje. Pełna improwizacja. Efekt? Piorunujący! Alex wrzuciła zdjęcia na facebooka, znajomi jej nie poznawali. Niektórzy oceniali, że zdjęcie Alex nadaje się na okładkę VOUGUE. Rzeczywiście urodą powalała. Z czasem zrobiłam jej jeszcze zdjęcia na plaży w Ladispoli, takie pożegnalne, przed jej wyjazdem do Norwegii. Była bardzo szczęśliwa oglądając siebie na nich. I ja też.

Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it

Robię też zdjęcia w Polsce. Np. pięknej Sandrze o włoskich korzeniach mieszkającej w Opolu. To był zimowy plener, podczas którego nie obyło się bez przygód. Jak to w zimie, sporo chlapy, roztopionego błota, no i Sandra zjechała na tyłku ze wprost w błoto, ale długa kurtka wszystko zasłoniła… na szczęście.

Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it
Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it

Wpadki
A była taka, a nawet kilka, dlatego od tamtego wydarzenia mam zawsze dwa aparaty i kilka obiektywów podczas sesji. Licho nie śpi. Pierwsza – przyjeżdża Izabela Kopeć do Rzymu, ze swoimi włoskimi menagerami, w sprawie nagrania z Amedeo Minghi, piosenka wykonana została potem podczas beatyfikacji Jana Pawła II. Siedzimy wszyscy w kawiarni przy Watykanie, robimy zdjęcia Izie i pozostałym osobom, jest słabe oświetlenie, a lampa zewnętrzna… nie działa. Oczywiście, każdy fotograf wie, że można z tego wybrnąć i tak też się stało. Inna przygoda, znowu z lampą. Płyniemy do Wenecji, tam mamy robić zdjęcia, no i robimy je już na promie. Nagle słychać plum – lampa tonie w czeluściach wody. Jest druga, ale szkoda pieniędzy. Od tego czasu pięć razy sprawdzam, jak coś jest zamocowane. Na złośliwość rzeczy martwych nie ma mocnych. Przyjechał do nas kiedyś Tadeusz Parcej, znany fotografik, robił zdjęcia sławom teatralnym, politykom. Tym razem chciał porobić zdjęcia Rzymu, dopiero co kupił nowy aparat, który … po aparat odmówił posłuszeństwa.

Najfajniejsza sesja ślubna?
Wszystkie świetne, bo wszystkie Pary były wspaniałe, interesujące, z ciekawą historią miłości, poznania się. Np. Lena i Paweł. Świetna rodzinka, z wieloletnim stażem, postanowili sformalizować związek w Konsulacie RP. Lena – wyszła właśnie z choroby nowotworowej. Nikt by nie powiedział, że chorowała, jedynie króciutkie włoski mogłyby coś sugerować. Poza tym wszystko zaprzeczało chorobie i przebytej chemioterapii – niesamowita energia, uśmiech, radość, piękno wewnętrzne i zewnętrzne, piękne oczy, piękne gesty, spokój. To było dla nas świetne przeżycie, zwłaszcza, że niespodziewanie staliśmy się świadkami na ich ślubie. Po prostu zabrakło jednego świadka.

Inne pary – Paweł i Hania, szalona para z Norwegii, znali się tylko pół roku. Byli na maksa pewni siebie. I słusznie. Dziś mają już dzieciaczka i zamierzają z nim przyjechać do Rzymu, na sesję z maluchem. Para z Londynu, jako nieliczni przyjechali do Rzymu w dużym składzie z całą rodziną. Przeszli przez całe pasmo pechów: m.in. nie dojechały taksówki, jakie zamówili dzień wcześniej w dobrej firmie transportowej, trzeba było łapać zwykle miejskie taxi, następnie świadek utknął w korku. Na szczęście zarówno w kościele polskim p.w. św. Stanisława, jak i w Konsulacie można liczyć na wyrozumiałość. Była też Para z Irlandii Joanna i John; Joanna zamówiła polskiego fotografa czyli mnie, John – fotografa irlandzkiego, w ten sposób powstał polsko – irlandzki team.

Była też para z Tajwanu; Rzym był jednym z przystanków w ich podróży poślubnej. Cisi, skromni, bardzo grzeczni i mili. Stać ich było na ślub dla 3 tys. osób. To było bardzo miła sesja, na koniec zapytałam czy mają jeszcze jakieś życzenia. Odpowiedzieli: tak, jedno – chcielibyśmy wspólne zdjęcie z Tobą.

Fot. Beata Żarski – Fotografia w Rzymie www.galeriait.blogspot.it

Robisz zdjęcia nie tylko w Rzymie, sporo podróżujesz?
Wykonuję zdjęcia w całej Italii, ale również w Polsce, Hiszpanii, w sumie tam, gdzie pojawia się zlecenie. Zapraszam serdecznie.

wysłuchała Danuta Wojtaszczyk

Kontakt z Beatą Żarski

FOTOGRAFIA W RZYMIE
BEATA ŻARSKI
www.galeriait.blogspot.it
www.weddingrome.wix.com/arte

Facebook: Beata Zaremba – Wedding Photography in Rome


Beata Żarski – jest fotografem i dziennikarzem. Od kilku lat wykonuje zdjęcia ślubne i nie tylko ślubne w Rzymie i w całych Włoszech, również w Wenecji, na Sycylii, nad Jeziorem Garda. Pomaga też zorganizować ślub we Włoszech, zarówno ten w kościele, jak i w Konsulacie PR w Rzymie. Z zamiłowania: sztuka, włoskie kino, historia starożytna, no i Rzym, Rzym, Rzym… i jeszcze raz Rzym. Wieczne miasto zna doskonale, jego piękne zakątki, historię, współczesne realia, a swoją wiedzą chętnie się dzieli (licencjonowany pilot wycieczek m.in.). Współpracuje z wydawnictwem PASCAL, na przestrzeni ostatnich lat przygotowała aktualizacje kilku przewodników po Włoszech. Ma na swoim koncie także publikacje prasowe.


Zobacz także:

Chroniłem papieża

Notte di San Lorenzo: Noc, w którą we Włoszech spełniają się marzenia

Praca we Włoszech. Formalności związane z pobytem, które trzeba zalatwić po przyjeździe