in

Jan Paweł II – Papież, który podbił serca milionów ludzi. Refleksja Katarzyny Gralińskiej

Pamiętam jak dziś, był rok 1978. Pojechałam z rodzicami w okolice Lublina na ślub syna ich przyjacół. Tego dnia odbywały się „wybory” w Watykanie i cała uwaga zaproszonych gości, poza młodą parą, skierowana była na informacje płynące z Rzymu. Pamiętam, że oblegaliśmy odbiorniki radiowe i telewizyjne, albowiem ciekawość, kto zostanie powołany na tron Świętego Piotra, była silniejsza od chęci do zabawy i tańców. Krążyły wiadomości o możliwości wyboru na Papieża kardynała cudzoziemca. Przez kilka godzin dociekaliśmy, kto miał największe szanse, czy ktoś z Afryki, czy z Europy, ciemnoskóry arcybiskup, czy niemiecki lub jakiś inny.

Po przyjeździe do Warszawy przez wiele godzin usiłowałam skontaktować się telefonicznie z koleżanką mieszkającą koło Wenecji, niestety linia była cały czas zajęta. Radość była tak wielka, że chyba cała Polska rozmawiała przez telefon.

W kilka miesięcy potem Jan Paweł II przyleciał do Warszawy. Na trasie, z lotniska Okęcie wzdłuż Aleji Żwirki i Wigury, nie można było postrzec trawy, chodników i liści na drzewach. Warszawiacy wylegli na ulice, trawniki, wisieli na słupach telegraficznych, latarniachi drzewach, aby powitać Ojca Świętego. To co się działo w mieście, przeszło najśmielsze oczekiwania najwierniejszych katolików. Zrezygnowana wróciłam do domu, aby móc obejrzeć w telewizji transmisję z powitania Karola Wojtyły.

Katarzyna Gralińska rozmawia z Janem Pawłem II.  Reggio Calabria, 1984 r. 

W roku 1984 Kuria w Reggio Calabria skontaktowała się ze mną zapraszając do biura, w celu odebrania zaproszenia na audiencję prywatną w dniu 7 października.  Dowiedziałam się, że Papież J.P.II przyjeżdża do Reggio Calabria i zażyczył sobie spotkania z Polakami w Bazylice miejskiej. Ponieważ mieszkałam wówczas vis a vis lotniska i miałam małą córeczkę, wydano mi również przepustkę, abym mogła dojechać do Katedry i zaparkować samochód przy niej bezproblemowo. Jedyny warunek, jaki mi postawiono, to przyjazd do Bazyliki na półtorej godziny przed przylotem Ojca Świętego, ponieważ musiałam jechać zablokowanym już traktem papieskim. Było to dla mnie ogromne przeżycie, tym bardziej, że tego dnia moja córka pierworodna kończyła sześć miesięcy.

Po kilku godzinach, albowiem w międzyczasie Papież celebrował Mszę Św. na zewnątrz Katedry, wszedł do środka w towarzystwie dygnitarzy z Watykanu i naszych miejscowych. Nasza grupka, około 50 osób, została ustawiona we Foyer pomiędzy Kurią i Bazyliką. J.P.II podchodził do każdego na kilka minut, pytał się skąd przybywał i od jak dawna mieszkał w Kalabrii, my zaś opowiadaliśmy Ojcu Świętemu trochę o sobie, trochę o rodzinie. Na koniec, każdego z nas błogosławił, przekazywał życzenia nieobecnym członkom rodziny.

 

Pamiętam, że na Jego widok ogarnął mnie wewnętrzny spokój. W blasku promieni słonecznych wpadających przez kolorowe okna, wydawało mi się, jakby Papieża ogarniała nadzwyczajna poświata. Choć widać było jeszcze, że cierpiał z powodu przebytych operacji, Jego głos był silny i stanowczy, ale zarazem dźwięczny i słodki. Kiedy podszedł do mnie, poczułam „gęsią skórkę” przebiegającą przez całe ciało. Moja córcia była zafascynowana Ojcem, i jak nigdy, nie płakała, w tak dużym i obcym towarzystwie.

W 1988 roku Jan Paweł II przybył ponownie do Reggio Calabria, niestety odbyła się już tylko audiencja kolektywna.

Przez następne lata rodzina i znajomi dopytywali się mnie o Papieża. Była to dla nich nowość, że „drugi po Bogu” nie był Włochem. Początkowo, od czasu do czasu, krytykowano Jego częste wyjazdy i pielgrzymki, ale z czasem nabrano do Niego zaufania, które potem przerodziło się w miłość i głęboki szacunek.

Wszyscy przeżyliśmy bardzo głęboko śmierć Jana Pawła II. Rodzina, znajomi i zupełnie obcy ludzie składali mi przez wiele miesięcy kondolencje.

W 2006 roku zaczęła mi bardzo dokuczać narośl na szyji (którą miałam od kilkudziesięciu lat) i postanowiłam dowiedzieć się, jak ją usunąć. Niestety, prognozy nie były zbyt optymistyczne, albowiem nie było innej możliwości, tylko operacyjnie. Bałam się bardzo, ponieważ znajdowała się ona w pobliżu nerwów. Operację odwlekałam jak mogłam, wymyślając sobie różne powody, wreszcie, kiedy bóle się nasiliły, postanowiłam poprosić mamę o zarezerwowanie mi miejsca w szpitalu w Warszawie. Podjęłam ostateczną decyzję zoperowania się.

W międzyczasie wróciłam z Polski z obrazkiem Jana Pawła II (zakupionym przez rodziców w Mennicy) Henryka pozdrawia Jana Pawła II, Reggio Calabria 1984podarowanym mnie i mojej rodzinie. Następnego dnia poprosiłam, aby wuj, który przyjechał do nas z wizytą z Rzymu, zawiesił mi go w sypialni nad łóżkiem. Przez kilka minut wpatrywałam się w podobiznę papieską i myślami byłam na sali operacyjnej. Modliłam się w duchu, aby operacja udała się bez żadnych komplikacji.

W kilka dni potem, przygotowywując się wieczorem do wyjścia na spacer z rodziną z Rzymu, zaczęłam się drapać w szyję zapominając o narośli i kiedy zdałam sobie sprawę, że ją pewnie znowu zadrapałam, zamarłam z wrażenia. Poprosiłam kuzynkę o skontrolowanie, czy zadrapując się nie zrobiłam sobie krzywdy. Na jej odpowiedź, że wszystko jest w porządku, przez dłuższy czas nie mogłam dojść z nią do porozumienia. Ja mówiłam o zakrwawionej narośli, a ona, że na szyji nic nie ma. Wreszcie poddenerwowana zawołałam córkę i męża na pomoc. Poprosiłam o dokładną kontrolę mojej szyji, ale i oni nic nie znaleźli. Faktem było, że po czterdziestu latach narośl zniknęła, a ja musiałam telefonować do mamy, aby odwołać operację.

Potem przypomniałam sobie, że kilka dni wcześniej czułam na szyji fale ciepła, do których jednak nie przywiązywałam większej wagi, myśląc, że najwyższa pora poddać się zabiegowi.

Oczywiście moja radość nie miała końca i jeszcze przez wiele tygodni dotykałam szyję, aby kontrolować, czy znowu mi coś nie rośnie.

Ilona z małą Alessandrą i mężem wita Jana Pawła II, Reggio Calabria 1984Drugim momentem, który spowodował, że moja dewocja dla Jana Pawła II wzrosła niepomiernie, była wyprawa nocna do Rzymu.

Na początku grudnia 2006 roku Związek Polaków w Kalabrii zakończył wystawę malarską (25 obrazów podarowanych Ojcu Świętemu przez polskich artystów – kolekcja prywatna Jana Pawła II) we Foyer Teatru Miejskiego„F. Cilea”. Trzeba ją było transportować do Rzymu w specjalnych skrzyniach, a ponieważ w połowie grudnia (jak co roku) byłam zaproszona przez Ambasadora i Konsula na kolację opłatkową do Ambasady RP przy Kwirynale, postanowiłam połączyć obowiązek z przyjemnym, jednym wyjazdem.

Wynajęliśmy na lotnisku furgonetkę, zapakowaliśmy w nią skrzynie i wieczorem ok. 22.30 ruszyłam w podróż, żegnana przez liczne grono naszych członków Związku.
Bardzo lubię podróżować nocą i wielokrotnie to robiłam, szczególnie udając się w długie podróże zagraniczne, albowiem w nocy jest mniejszy ruch i mniej ciężarówek na trasie Reggio Calabria – Salerno (incubo wszystkich kierowców).

Około godz. 2.30 – 3.00 ujrzałam uśmiechniętą twarz Ojca Świętego, który patrzył się na mnie z bliska i uśmiechał się. Chciałam coś powiedzieć lub wykonać jakiś gest, ale nie mogłam, On zaś ciągle na mnie patrzył i uśmiechał się.
Kiedy otworzyłam oczy byłam na centymetr przed metalową balustradą autostrady. Zaczęłam natychmiast hamować i skręcać w prawo, aby odbić na drugi, prawy pas.

Dzięki Bogu, że nikt za mną nie jechał i nie doszło do kolizji. Przestraszyłam się tak, że zimne poty zaczęły ze mnie spływać. Zdałam sobie wówczas sprawę, że pomimo grającego radia zapadłam w drzemkę za kierownicą.

Dotychczas nigdy mi się to nie zdarzyło, jestem wieloletnim i doświadczonym kierowcą. Byłam tak wystraszona, że natychmiast zatrzymałam się na pierwszym autogrill-u, aby wypocząć. Choć o spaniu nie było mowy, gdyż byłam zbytnio podekscytowana wydarzeniem, wypoczęłam godzinę i ruszyłam w dalszą podróż dziękując w duchu Ojcu Świętemu i Jego kolekcji. Gdyby nie Jego uśmiech, nie wiem, jakby się ta moja wycieczka zakończyła.

Od tamtej pory minęło kilka lat, i pomimo, że przejechałam już następne 100.000 km samochodem, ciągle mam tę scenę przed oczami. Szczególnie towarzyszy mi ona w długich podróżach.

Czasami odnoszę wrażenie, jakby ktoś stał obok mnie i podpowiadał mi co mam robić, wyprzedzając i przewidując wydarzenia. Już kilka razy znalazłam się w sytuacjach, kiedy tzw. „szósty zmysł” podpowiadał mi wykonywanie pewnych ruchów i czynności, w sytuacjach na pozór bardzo mało prawdopodobnych do zaistnienia.

Katarzyna Gralińska
Związek Polaków w Kabrii

Wyjaśnienia Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Rzymie w sprawie zaginionej Iwony Domagały

Barbara Głuska-Trezzani: Moje spotkania z Janem Pawłem II