19Nic tak nie motywuje do działania, jak prawdziwe historie, które zakończyły się sukcesem. W kontekście dwujęzyczności, konkretne przykłady są w stanie dokonać więcej, niż najlepsza teoria. Potrafią zachęcić i przekonać nawet największych sceptyków.
Rozmowa z Łukaszem Wilkowskim, dwujęzycznym Polakiem, który jako dziecko wyemigrował do USA.
„W dzisiejszych czasach dwujęzyczność to konieczność”, mówi bohater mojej rozmowy. Ale gdy sam wstępował na jej ścieżkę emigrując do USA, nie było to takie oczywiste. Jego historia zasługuje na szczególne zainteresowanie, bo poznajemy ją zarówno z perspektywy dziecka, nastolatka, jak i młodego taty. Ważną kwestią jest tu zagadnienie tożsamości. Kim jest? Skąd pochodzi? Co ceni sobie najbardziej?
Poznajcie historię Łukasza, przeczytajcie jaki ma stosunek do kultury i języka polskiego oraz co radzi rodzicom i dzieciom stawiającym czoła wychowaniu w dwujęzyczności.
Łukasz Wilkowski urodził się w Polsce, gdzie mieszkał do 8 roku życia. Następnie wraz z rodziną wyemigrował do Ameryki. Dziś ma 31 lat. Ukończył studia licencjackie z psychologii na Uniwersytecie Temple w Filadelfii, które kontynuował w Polsce na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje jako menedżer zarządzania projektami w dużym banku w dziale IT. Jego pasją jest wspinaczka i podróżowanie. Bardzo lubi spędzać czas w otoczeniu natury, pod namiotem lub najlepiej bez niego pod gołym niebem, w lesie z dala od miasta. Zimą uprawia snowboarding. Dużo czyta, głównie literaturę z pogranicza socjo- i psychologii.
JUSTYNA BEREZA: ŁUKASZU, WIEMY JUŻ, ŻE JAKO DZIECKO ZAMIESZKAŁEŚ W AMERYCE. CZY MOŻESZ NAM PRZYBLIŻYĆ SYTUACJĘ, KIEDY DOWIEDZIAŁEŚ SIĘ, ŻE OPUSZCZASZ POLSKĘ. PAMIĘTASZ JAK ZAREAGOWAŁEŚ NA TĘ WIADOMOŚĆ? JAKIE TOWARZYSZYŁY CI WTEDY EMOCJE?
ŁUKASZ WILKOWSKI: O, tak. Pamiętam bardzo dobrze. Szok i rozpacz. Szczerze – nie chciałem. I lęk. Bałem się zostawić to, co było dla mnie najważniejsze, czyli moją babcię i dziadka. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, czułem się u nich jak w raju. Miałem też znajomych w szkole. Mieszkałem na osiedlu w Warszawie. Miałem swoją „paczkę”, pięciu kolegów. Bawiliśmy się, graliśmy w piłkę, większość czasu spędzaliśmy razem. Pełna swoboda, coś co dla Amerykanów byłoby szokiem. Miałem też „dziewczynę” i pamiętam, że czułem się z tego powodu wyjątkowy. I nagle to wszystko miałem zostawić. Bałem się, że to stracę, że nie będę miał okazji być blisko ludzi, których znam i kocham. W Ameryce miałem co prawda dziadka, ale go nie znałem. Utożsamiałem go z paczkami, które przychodziły do Polski i z moją ulubioną gumą truskawkową. Ten strach potęgował jeszcze fakt, że nie znałem angielskiego. Byłem co prawda w klasie eksperymentalnej, w której wprowadzono angielski, ale wiem, że go nie cierpiałem. Uczyliśmy się piosenki, która miała nam ułatwić liczenie, a ja nie mogłem jej zapamiętać. Potrafiłem liczyć chyba do trzech. Pamiętam, jak powtarzałem tę piosenkę i płakałem. Byłem wściekły i mówiłem, że nie cierpię angielskiego. I że nigdy w życiu się go nie nauczę – tak mówiłem, pamiętam to!
JB: ŻYCIE JEDNAK ZASKAKUJE A NASZE SPOTKANIE TO POTWIERDZA – NIGDY NIE MÓW NIGDY
ŁW: Dokładnie tak. (śmiech)
JB: TWOJE PIERWSZE WRAŻENIA PO WYLĄDOWANIU W AMERYCE? CO CIĘ NAJBARDZIEJ ZASKOCZYŁO I JAK WYGLĄDAŁA AMERYKA OCZAMI OŚMIOLATKA?
ŁW: Na podstawie bajek oglądanych jeszcze w Polsce, miałem wyobrażenie, że tu jest tak zielono i wszystko jest duże. I to się po części sprawdziło, bo wszystko jest wielkie i jest zielono. (śmiech) W pamięci bardzo mi utkwiło spotkanie z dziadkiem, który był taki… inny od mojego dziadka z Polski – opalony, wyluzowany i taki…, ja to określam, strasznie „gadaśny”. Czytaj dalej w Serwisie
Źródło: Serwis Wszystko o dwujęzyczności – DobraPolskaSzkola.com, Justyna Bereza, ‘W rodzinie zawsze mówimy po polsku, bo to nasz wspólny język’.