Na świecie więcej kobiet w wieku od 15 do 44 lat ginie na skutek przemocy domowej, niż z powodu raka, malarii czy w wypadkach drogowych.
W Polsce co roku około 150 kobiet ginie z rąk partnerów, a 800 tysięcy jest bitych i poniżanych. Według danych Telefono Rosa, średnio co drugi dzień jakaś mieszkanka Włoch zostaje zakatowana na śmierć przez swojego partnera. W ubiegłym roku w wyniku przemocy domowej straciło życie 118 kobiet. „Mój mąż chciał mnie zabić, mimo to, nie spotkała i nie spotka go za to żadna kara. To, że dzisiaj żyję zawdzięczam znajomej, która siłą zabrała mnie z piekła. (…) Pielęgnujcie Wasze relacje z innymi kobietami, siostrami, matkami, przyjaciółkami, bo jeśli zdarzy Wam się tak, jak mnie związać z diabłem, tylko one będą was w stanie wyrwać z piekła” – pisze Julia, która kilka dni temu opowiedziała nam swoją dramatyczna historię pobytu we Włoszech.
Julia ma 32 lata. Do Italii przyjechała tuż po wejściu Polski do Unii Europejskiej do pracy sezonowej w ośrodku wypoczynkowym w Kampanii. Swojego przyszłego męża Lorenzo poznała tydzień po przyjeździe. Pracował jako ochroniarz w pobliskiej dyskotece. – Choć pracowałam po 12 godzin dziennie tamten okres wydawał mi się najpiękniejszym w moim życiu. Kiedy tylko miałam wolny dzień Lorenzo zabierał mnie na wycieczki po okolicy, rozpieszczał prezentami, czułymi słowami. Już po miesiącu znajomości przedstawił mnie swoim rodzicom, jako kobietę swojego życia”. Po dwóch oświadczył mi się. Po zakończeniu sezonu letniego pojechaliśmy do Polski, aby poinformować o naszych zaręczynach moją rodzinę.
Moi rodzice, nie byli zachwyceni przyszłym zięciem. – Dziecko, on jest o 15 lat od Ciebie starszy i w dodatku jest rozwodnikiem. To nie jest właściwy partner dla ciebie – przekonywała Julię matka.
– Kiedyś przeczytałam, że w Polsce emancypacja kobiet polega na robieniu na złość <księdzu i rodzinie> i dziś z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest w tym dużo prawdy. Tak bynajmniej było w moim przypadku. Im więcej osób z rodziny i znajomych mówiło, mi żebym nie śpieszyła się z tym ślubem, tym silniejsze było moje przekonanie, że powinnam pobrać się z Lorenzo najszybciej, jak to możliwe.
Dopełniliśmy formalności i już w październiku byliśmy małżeństwem. Na złość mojej rodzinie pobraliśmy się cichaczem. Na ślubie, który odbył się w Comune, towarzyszyli nam tylko świadkowie – znajomi Lorenzo.- Piekło zaczęło się już w pierwszych dniach, po tym jak razem zamieszkaliśmy. Sezon turystyczny się skończył, a wraz z nim moja praca w hotelu. Postanowiłam zatrudnić się w pobliskim barze jako kelnerka.
Pierwszy raz mąż uderzył mnie w dniu, kiedy obwieściłam mu, że od jutra zacznę pracować w pobliskim lokalu. – Kelnerka to tylko bardziej zakamuflowana k…- krzyczał. Wybij sobie ten rodzaj roboty z głowy. Chwilę później wyszedł z domu i wrócił z bukietem róż. Przepraszał, za to, że mnie uderzył, tłumaczył, że to ze strachu o moje bezpieczeństwo tak się uniósł. – Kochanie, zrozum jestem ochroniarzem, wiem najlepiej, że praca w barach może być niebezpieczna. Nieraz pijani klienci wywołują bójki, molestują kelnerki. Znajdziemy Ci jakieś spokojniejsze zajęcie.
– Okazało się jednak, że nie istnieje praca, którą mogłabym wykonywać. Również bycie baby sitter, czy ekspedientką w sklepie to zajęcie jego zdaniem „dla dziwek”. Miesiące mijały a ja siedziałam w domu. Od ślubu musiałam mieć zgodę Lorenzo na zrobienie czegokolwiek: nawet wyjście do sklepu. O złamaniu zakazu nie było mowy. Visa vis naszego domu mieszkała jego ciotka, która śledziła mnie na każdym kroku. Kiedy byłam „grzeczna” Lorenzo zachowywał się jak za czasów narzeczeństwa: obsypywał upominkami, zabierał na wycieczki i do kina. De facto stałam się jego niewolnicą. Nie pracując nie miałam, żadnych własnych pieniędzy. Nawet do domu nie miałam za co zadzwonić, bo Lorenzo uznał, że nie trzeba mi ładować komórki, wystarczy, że on będzie do mnie dzwonił. Samodzielnie mogłam kupić tylko pieczywo, na co dostawałam kilka monet. Czasem 1-2 euro udało mi się schować. Wszystkie pozostałe zakupy robiliśmy wspólnie. Nawet po podpaski chodziłam do sklepu z mężem. Kupował mi drogie perfumy, markowe ubrania, na rocznicę naszego poznania zabrał mnie na weekendu do luksusowego hotelu nad morzem. Żyłam w złotej klatce, odcięta od świata.
Kiedy wreszcie wybiłam sobie z głowy, żeby pracować uznał, że może mnie zacząć szkolić na przykładną żoną. Dostawałam w twarz za to, że na balkonie są dwa suche liście i za obiad i za zmarnowany kilogram krewetek w potrawie, która mi nie wyszła.
Najgorszy dzień mojego życia
Tego wieczoru mieliśmy mieć gości na kolacji – sześcioro przyjaciół Lorenzo z dawnych lat. Wydawało mi się, że spisałam się na medal. Goście chwalili moją kuchnię i lśniący dom. Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Szczególnie miło rozmawiało mi się z jednym kolegą, który latem miał okazję być w Polsce i opowiadał o swojej podróży. Mojemu mężowi nie spodobała się ta nasza rozmowa. Gdy tylko goście sobie poszli wpadł w szał. Tłukł moją głową o ścianę i puścił, kiedy zemdlałam. Najprawdopodobniej miałam wstrząs mózgu. Przez 10 dni czułam się jak martwa. Z trudem udawało mi się wstać do toalety. Lorenzo zamienił się w troskliwą pielęgniarkę…
Miesiąc po tym zdarzeniu zadzwoniła moja zrozpaczona mama: ojciec miał wylew. Nie wiadomo czy przeżyje. Przyjeżdżajcie! Płakała do słuchawki. Lorenzo nie mógł wziąć urlopu w pracy. Kupił mi bilet na samolot w dwie strony. Mogłam zostać w Polsce 3 dni. – Pamiętaj, że jak nie wrócisz to ja po ciebie przyjadę i chyba nie muszę ci mówić co ci zrobię.
Julia nie miała odwagi opowiedzieć mamie o piekle pożycia małżeńskiego. Była tak zestresowana, że z chęcią wypiła kilka kieliszków wódki u sąsiadki. Język jej się rozwiązał i opowiedziała całą prawdę o swoim życiu na włoskiej ziemi. Pani Krysia płakała słuchając jej słów. – Dziecko, toć ten diabeł prędzej czy później cię zakatuje. Nie pozwolę Ci wrócić do niego. Miejscowy policjant poradził im, aby wzięły natychmiast dobrego adwokata. – My tu z Polski niewiele możemy Julii pomóc – powiedział pani Krysi. Doniesienie o znęcaniu się nad nią przez męża powinna złożyć we Włoszech.
Na wynajęcie prawnika nie było pieniędzy. Wylądowałam u ciotki na Mazurach, gdzie Lorenzo by mnie nie znalazł. Byłam wrakiem człowieka. Nie byłam w stanie normalnie myśleć, funkcjonować. Miałam myśli samobójcze. Trafiłam na terapię dla ofiar przemocy. Zbieram pieniądze na adwokata, bo niestety nawet prowadzenie sprawy o separację przez kancelarię z Polski będzie skomplikowane i kosztowne. Lorenzo nie przyjechał do Polski. Może się boi, że o wszystkim opowiedziałam policji i że go aresztują.
– Piszę, żebyście opisali w Waszej gazecie moją historię i żebyście napisali, żeby Polki, które mieszkają za granicą utrzymywały stałe więzi ze swoimi matkami, siostrami, przyjaciółkami. – Jeśli tak, jak mi zdarzy się Wam związać z diabłem, nie liczcie że z piekła wyrwie Was przygodny przechodzień czy policja. Uratują Was bliskie Wam kobiety, bo wiele z nich też tak, jak wy, było ofiarami przemocy i będzie potrafiła Was zrozumieć – tymi słowami zakończyła swój list Julia.
“Miłość nie ma nic wspólnego z przemocą i biciem. Facet, który nas bije na pewno nas nie kocha. Facet, który podnosi na nas rękę jest draniem, i musimy to zrozumieć, już w chwili, kiedy uderza nas po raz pierwszy, bo jeśli tłucze raz, to będzie bił i po raz drugi, i trzeci i piąty” – to słowa wypowiedziane przez prowadzącą tegoroczną edycję festiwalu włoskiej piosenki w Sanremo Lucianę Litizzietto. Niechaj będą refleksją, która towarzyszyć będzie nam podczas zbliżającego się Dnia Kobiet.
Danuta Wojtaszczyk
Niniejszy artykuł ukazał się w numerze 5/2013 (1-15 marca 2013)