Rzymski karnawał księcia Stanisława Poniatowskiego
Rzymski karnawał był w przeszłości wydarzeniem w niczym nie ustępującym świetnością znanym do dziś włoskim karnawałom w Wenecji czy Viareggio. Przybywali na niego goście z całej Europy. Sezon 1785/1786 przyciągnął wyjątkowo liczne grono polskiej arystokracji, wśród której znalazł się również bratanek królewski – książę Stanisław Poniatowski. W swoich wspomnieniach książę niewiele miejsca poświęcił temu okresowi, o tym jak spędzał czas dowiadujemy się m.in. z rzymskiej gazety „Cracas”, która skrzętnie odnotowywała wszystkie ważniejsze wydarzenia towarzyskie.
Po przebytej wiosną 1785 roku ciężkiej chorobie, ks. Poniatowski dla poratowania zdrowia wyjechał za namową rodziny i przyjaciół do Włoch. Jak podaje „Cracas”, 9 grudnia, w drodze powrotnej z Neapolu, zatrzymał się w “Hôtel de Londres” – modnym wówczas rzymskim hotelu przy Piazza di Spagna. Tutaj, podobnie jak wicehrabia Albert de Morcerf i baron Franz d’Epinay – bohaterzy powieści Aleksandra Dumas „Hrabia Monte Christo” – postanowił spędzić karnawał. Czy odniósł podobne wrażenia jak oni? Być może…
Jedną z lepiej udokumentowanych form spędzania czasu księcia Stanisława były przyjęcia, na których często był gościem honorowym, tytułowanym zawsze jako Bratanek Jego Wysokości Króla Polski lub Podskarbi Wielki Litewski (pełnił tę funkcję w latach 1784-1791). Przyjęcia na jego cześć wydali między innymi: ambasador Francji François-Joachim de Pierre de Bernis, ambasador Republiki Weneckiej Andrea Memmo, polski minister pełnomocny w Rzymie markiz Tommaso d’Antici – pierwszy polski dyplomata rezydujący w Rzymie, pobierający ustaloną przez Sejm pensję. Pełnił swoją funkcję do ustania władzy królewskiej Stanisława Augusta.
„Cracas” podaje szczegółowe informacje dotyczące przebiegu uroczystości, udekorowania pałaców, wystroju sal, liczby gości, rodzaju spożywanych potraw. Wyjątkowym splendorem odznaczały się przyjęcia wydawane przez Ambasadora Francji w Pałacu Mancini przy via del Corso („epicentrum” rzymskiego karnawału!), zakupionym przez Francję w 1734 roku na siedzibę Akademii Francuskiej.
W sezonie karnawałowym 1786 roku w pałacu przebywał nieślubny, ale uznany syn króla Francji Ludwika XV – Louis Aimé de Bourbon (1762-1787). Ambasador de Bernis dokładał wszelkich starań, aby uprzyjemnić czas tak szacownemu gościowi. Zapraszał osobistości godne jego pozycji społecznej. I tak niejednokrotnie, przy jednym stole, obok wspomnianego dwudziestokilkuletniego nieślubnego syna Ludwika XV zasiadał nasz trzydziestokilkuletni książę, w którym Stanisław August upatrywał swego następcę na tronie Rzeczypospolitej i… przebywający na wygnaniu prawie siedemdziesięcioletni pretendent do korony angielskiej książę d’Albany, czyli nie kto inny jak Karol Edward Ludwik Jan Kazimierz Sylwester Seweryn Stuart – syn Marii Klementyny Sobieskiej, wnuczki Jana III Sobieskiego.
Pomiędzy naszym księciem, który odznaczał się wyjątkowym poczuciem godności osobistej a znajdującym się w stanie ostatecznego upadku pretendentem do korony angielskiej doszło do awantury, która wstrząsnęła całym Rzymem. Marian Brandys w biograficznej powieści pt. „Nieznany ksiażę Poniatowski” opisuje to wydarzenie w sposób następujący: „Cała awantura wynikła z przyczyny arcybłahej. Chodziło po prostu o… miejsce w kolejce. Obaj pretendenci angielski i polski, spotkali się w poczekalni Watykanu. Ks. Stanisław, punktualny jak zwykle, zgłosił się o wyznaczonej porze. Karol Edward, który miał zamówioną audiencję wcześniejszą, spóźnił się i przyszedł po Poniatowskim. Mimo to papież wezwał do siebie najpierw Stuarta. Ks. podskarbi uznał to za zniewagę osobistą i natychmiast zareagował w swój ulubiony sposób – odwrócił się do papieża plecami i sprężystym krokiem opuścił salę audiencjonalną. W Watykanie zrobił się z tego powodu niesłychany szum. Sprawa dotyczyła bądź co bądź bratanka króla i ministra zaprzyjaźnionego państwa. Papież Pius VI, rad nierad, wysłał za Poniatowskim swego sekretarza stanu, kardynała Zeladę, proponując obrażonemu, aby sam wyznaczył termin drugiej audiencji. O tej drugiej audiencji istnieją dwie różne wersje. Według pierwszej – podanej w „Souvenirs” [Pamiętnikach synowca Stanisława Augusta] papież powitał zuchwalca srogim marsem, ale rozbrojony zręcznym dowcipem księcia, szybko złagodniał i rozstali się w najlepszej zgodzie. Natomiast według drugiej wersji, wygrzebanej z jakiegoś współczesnego rękopisu przez Adolfa Nowaczyńskiego – główny skandal nastąpił właśnie przy spotkaniu ‘przeprosinowym’. Obrażony ksiażę schyliwszy się do ucałowania kamienia Piotrowego, osadzonego w papieskim pantoflu, miał szarpnąć za pantofel z taką siłą, że papież omal nie zleciał z tronu. Która z wersji jest prawdziwa – nie wiadomo. Tak czy inaczej książę Rzeczypospolitej pokazał, że w kaszę sobie dmuchać nie pozwoli. Ani Stuartom, ani papieżowi.”
Wśród polskiej arystokracji zapraszanej do najwykwintniejszych rzymskich stołów prym wiodła księżna-marszałkowa Elżbieta z Czartoryskich Lubomirska, której w podróży towarzyszyły córki Aleksandra i Izabela z małżonkami – braćmi księciem Stanisławem Kostką Potockim i księciem Ignacym Potockim. Uroczysty bankiet na trzydzieści dwa nakrycia wydał na cześć księżnej Lubomirskiej polski minister pełnomocny w Rzymie markiz Tommaso d’Antici. Przyjęcie, które jak sugeruje biograf ks. Poniatowskiego, nie mogło się odbyć bez wiedzy króla, było prawdopodobnie gestem pojednania ze strony monarchy w stosunku do kuzynki, którą w młodości „ogniście karesował”, a która po latach odpłaciła mu za zdradzoną „kuzynowską amicycję” intrygami i zajadłą nienawiścią. Czy wydane na cześć księżnej-marszałkowej przyjęcie okazało się właściwym „lekiem” na urażoną dumę kobiecą… trudno powiedzieć.
W latach 1785-1786 Polacy w Rzymie, pomimo wyraźnego podziału na zwolenników i przeciwników króla, trzymali się jeszcze razem. Łagodny śródziemnomorski klimat oraz atmosfera włoskiego karnawału łagodziły polityczne spory i przekształciły polityczną rywalizację w rywalizację kolekcjonerską. Miejscem spotkań dystyngowanego towarzystwa stały się antykwariaty, ulubioną lekturą była książka Johanna Joachima Wincklemanna „O sztuce u dawnych” – „niezbędnik” przy dokonywaniu zakupów i prowadzeniu amatorskich wykopalisk przy via Appia. Opozycjoniści starali się sprzątnąć sobie sprzed nosa co cenniejsze znaleziska. W towarzystwie polskim największą gorliwością na polu kolekcjonerskim wyróżniali się księżna Lubomirska i książę Poniatowski. Przebywający w tym czasie w Rzymie na polecenie króla August Moszyński donosił monarsze, iż księżna Lubomirska i książę podskarbi „okrutnie wiele gałganów nakupowali, co i wywozić nie warto”. Szczególne „wyróżnił się” pod tym względem ks. Poniatowski, stając się bohaterem antykwarycznego skandalu opisanego przez Mariana Brandysa: „Podczas jego[księcia Stanisława] pobytu w Rzymie odkryto przy via Appia grób jednego z najsławniejszych wodzów starożytności, Scypiona Afrykańskiego. Rzutkiemu księciu udało się zdążyć na tę uroczystość przed książną marszałkową. Jemu też przypadło w udziale szczęście odkupienia urny z popiołami pogromcy Hannibala i zdobywcy Kartaginy. Uradowany i dumny z tak niezwykłego zakupu, książę przesłał go nie zwlekając królowi do Warszawy. Dalszy ciąg tej historii przytaczam według współczesnego pamiętnika. ‘Radość naszego króla z tych świętych dla niego prochów była wielka, nosił się już z myślą, jaki by tym popiołom wystawić pomnik, gdy jego antykwariusz udowodnił mu, że za czasów Scypiona w tego rodzaju urnach przechowywano prochy składanych na ofiarę cieląt – i że święta dla niego urna zawiera popioły zwykłego cielęcia.’ Tak więc Cornelius Scipion Africanus nie został pochowany w Warszawie, a ks. Stanisław – ku wielkiej, choć skrytej uciesze Augusta Moszyńskiego – na dłuższy czas przestał się liczyć jako znawca antyku.”
Poza tą historią i groteskowym starciem w Watykanie, sezon rzymski udał się księciu znakomicie. Do opisanych już rozrywek dodać należy udział w przyjęciach stylizowanych na sielankową biesiadę, organizowanych w ogrodach letniego pałacu Pamphilich, obecność na popisach „arkadyjskiej” poetki Corilli Olimpiki, spotkania z towarzyszami warszawskich obiadów czwartkowych i wiele innych. Pozował Angelice Kaufmann do portretu, na którym w oddali widoczny jest zdobyty przez księcia Wezuwiusz. W niedzielę wraz z całym polskim towarzystwem uczestniczył we Mszy św. w polskim kościele św. Stanisława B.M., któremu w 1819 roku podarował cenną monstrancję z napisem na podstawie STANISLAVS PRINCEPS PONIATOWSKI. Książę Stanisław czuł się w Rzymie tak dobrze, że postanowił zbudować sobie tutaj willę przy zacisznej wówczas ulicy via Flaminia. Nie przypuszczał, że ta willa wybudowana raczej dla kaprysu niż istotnej potrzeby, stanie się w przyszłości jedną z jego trzech stałych rezydencji w Rzymie.
„Cracas” z dnia 21 stycznia 1786 roku informuje o wyjeździe ks. Poniatowskiego do Florencji, co oznacza, że księcia nie było już w Rzymie w czasie ostatniego „najgorętszego” tygodnia karnawału. Nasz książę nie był więc tego roku świadkiem „corsa dei barberi”– wyścigów konnych odbywajacych się na trasie Piazza del Popolo – Piazza Venezia, od których w roku 1466 przyjęła nazwę łącząca oba place ulica via del Corso. Nie wziął też na pewno udziału w ostatkowej zabawie ulicznej „cerimonia dei moccoletti”. Być może specjalnie wyjechał z Rzymu wcześniej, aby uniknąć zamieszania, którego na pewno doświadczał w latach późniejszych jako mieszkaniec pałacu przy via della Croce – niewielkiej uliczce odchodzącej od via del Corso. Na czym polegały karnawałowe atrakcje, które odbyły się bez udziału księcia?
„Barberi” to niskie konie krępej budowy pochodzące z Afryki Północnej. Startując z Piazza del Popolo musiały same przebiec między tłumem rozgorączkowanych widzów do Piazza Venezia. Bardziej wymagająca i ostrożniejsza publiczność wynajmowała na tę okazję okna lub balkony w budynkach położonych wzdłuż via del Corso. Ostatni bieg odbył się 1874 roku, kiedy to król Vittorio Emanuele II ze względów bezpieczeństwa zakazał organizowania wyścigów. Atmosferę panującą tego dnia na via del Corso można zapewne porównać do atmosfery panującej podczas słynnego Palio w Sienie lub wyścigów konnych w Ronciglione, gdzie, oprócz tradycyjnego Palio, wznowiono od kilku lat biegi koni bez jeźdźców (corse a vuoto).
Niezbędnym atrybutem ostatniego dnia rzymskiego karnawału było “moccoletto” – zapalona świeca różnych rozmiarów, którą należało chronić przed zgaszeniem, próbując jednocześnie zdmuchnąć świece pozostałych uczestników ulicznej zabawy. Zgaszoną świecę należało jak najszybciej zapalić gdyż „broniła” ona właściciela przed „zaczepkami” rozbawionego tłumu, jej brak skazywał go na bezwzględność rozochoconej gawiedzi. Wzdłuż całej via del Corso wznoszono okrzyki: „Sia ammazzato! Sia ammazzato chi non porta il moccolo!” Nagle… na dźwięk dzwonu gasły wszystkie świece, gwar ustawał, ludzie rozchodzili się do domów. W ten sposób kończył się rzymski karnawał na Corso, „rzekłbyś, że Rzym pod czarodziejskim tchnieniem jakiegoś ducha nocy przemienił się w jeden rozległy grobowiec…”
Barwny opis ostatniego dnia rzymskiego karnawału 1838 roku znajdziemy we wspomnianej wcześniej powieści Aleksandra Dumas (ojca) pt. „Hrabia Monte Cristo” (s. 220-222). Książka dostępna jest na stronie www.wolnelektury.pl Zachęcam do lektury i życzę Czytelnikom „Naszego Świata” udanego karnawału 2018!
Agata Rola-Bruni
BIBLIOGRAFIA:
„I Poniatowski a Roma” Andrea Busiri Vici
“Viaggio a Roma” Johann Wolfgang Goethe
„Hrabia Monte Christo” Aleksander Dumas (ojciec)
“Nieznany książę Poniatowski” Marian Brandys
“Panie na Wilanowie” Hanna Moszyńska-Hoffmanowa
„Pasaż Wiedzy” na stronie www.wilanow-palac.pl
Czytaj także:
Pałac księcia Stanisława Poniatowskiego nad jeziorem Bolsena we Włoszech