in

Szczęśliwa siódemka czyli siedmiokroć Jan Paweł II

Spotkania Anny Pankowskiej ze Stowarzyszenia Via dell’Ambra z Janem Pawłem II.

Gdy byłam słuchaczką Medycznego Studium Zawodowego we Wrocławiu ogarnęła mnie radość na wieść o drugiej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny. Ojciec Święty miał zaplanowane spotkanie z młodzieżą na Jasnej Górze. W Polsce trwał jeszcze stan wojenny,wszyscy pogrążeni w żałobie po tragicznej śmierci maturzysty Grzegorza Przemyka, puste półki sklepowe lub wypełnione towarem na kartki, nielegalne biuletyny odbijane na powielaczu i ogólna beznadzieja, brak wiary na lepszą przyszłość. Każde słowo otuchy, płynące na falach eteru z Watykanu uskrzydlało, dodawało sił do przetrwania w codziennej szarości PRL.

Nadszedł upragniony dzień 18 CZERWCA 1983. Znalazłam się w Częstochowie, wraz z młodzieżą akademicką. Mieliśmy specjalne wejściówki do sektora dla studentów.Nie było łatwo tam się dostać najkrótszą drogą ,bo szpaler milicji ją zagrodził .Trzeba było okrążyć kilka ulic, by się dostać do wyznaczonego sektora. A gdy tam dotarłam, mimo wejściówki, nie było już dla mnie miejsca. No cóż wmieszałam się w tłum stojący w al. NMPanny. Nic nie było widać. Jedynie dzięki nagłośnieniu można było cokolwiek usłyszeć. Owacje i brawa oznajmiły,że On sie już pojawił. Usłyszeliśmy Jego głos wzywający zebranych: ŻEBYŚCIE CZUWALI… Zachęcał do solidarności międzyludzkiej i do odpowiedzialności za Polskę. Jego słowa przyniosły oczekiwany rezultat, bo w lipcu zniesiono stan wojenny.

Podczas trzeciej pielgrzymki, 9 CZERWCA 1987, Papież zawitał do Lublina, miasta gdzie miał wykłady i prowadził katedrę etyki na Katolickim Uniwersytecie, będąc jeszcze biskupem krakowskim. Przed uroczystą celebracją mszy świętej odprawianej w nowej dzielnicy Czub

y, spotkał się z byłymi więźniami Majdanka (były obóz zagłady na przedmieściach Lublina), oraz z pracownikami KUL (Katolicki Uniwersytet Lubelski). W 1987 studiowałam Nauczanie Początkowe i należałam do Chóru UMCS (Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej). Chóry akademickie działające przy pięciu uczelniach wyższych tego miasta, zostały poproszone o przygotowanie oprawy muzycznej do liturgii mszalnej. Dyrygował Wojciech Maciejowski, który prowadził Chór Akademii Rolniczej. Chórzystów ustawiono na dachu, budującego się wówczas kościoła pod wezwaniem św. Rodziny. Widoczność na papieski ołtarz była doskonała. Ze względu na to, że chórzyści znajdowali się w sektorze dla uprzywilejowanych, musieli mieć imienną, numerowaną kartę wstępu. Moja miała numer 1096. Z wielkimi emocjami zaśpiewaliśmy utwory: TU ES PETRUS i AVE VERUM. Śpiewy doskonale harmonizowały z homilią, która poświęcona była sakramentowi kapłaństwa. Podczas mszy zostali wyświęceni nowi kapłani. Tuż po uroczystości, kiedy Papież wchodził po schodkach, by udać się na plebanię, został otoczony liczną rzeszą wiernych, znajdujących się w sektorze dla uprzywilejowanych. Każdy chciał Go zobaczyć z bliska, bo tylko nieliczni mieli możliwość pielgrzymowania do Rzymu. I dla mnie też taka daleka podróż pozostawała ciągle w sferze najskrytszych marzeń. Nawet nie przypuszczałam, iż moje marzenie się spełni.

Jesienią 1988 wraz z Chórem UMCS odbyłam tourneé po Italii. W środę, 5 PAŹDZIERNIKA 1988 uczestniczyłam w generalnej audiencji na placu św.Piotra. Gdy nas zaanonsowano: Chór Akademicki UMCS z Lublina, zaśpiewaliśmy pieśń J. Świdra do słów C. K. Norwida DO KRAJU TEGO GDZIE KRUSZYNĘ CHLEBA. To było wzruszające. Uważnie słuchaliśmy słów naszego Wielkiego Rodaka. W swojej katechezie Ojciec Święty mówił o krzyżu i o cierpieniu. Nawet nie przypuszczałam, że po powrocie do kraju spotka mnie wielka przykrość. Dzieki nauce papieskiej na październikowej audiencji, łatwiej mi było przetrwać tamte trudne chwile. Z tourneé po Włoszech każdy chórzysta przywiózł pamiatkową fotkę, grupowe zdjęcie z Papieżem. Wróciliśmy pełni wrażeń. Tamten dzień i emocje, których doświadczyliśmy są trudne do opisania. Nigdy bym nie przypuszczała, że dane mi będzie zobaczyć jeszcze cztery razy Papieża.

W grudniu 1990 wyszłam za mąż i wyjechałam do Włoch, do ojczyzny mego męża. Na pierwszą rocznicę ślubu udałam się wraz z mężem do Rzymu i tam 1 STYCZNIA 1992 wspólnie uczestniczyliśmy we mszy św. w Bazylice św.Piotra. Mszę celebrował mój rodak, Jan Pawel II, a na koniec Jego błogosławieństwo, które szybko zaowocowało. W marcu znalazłam się… w stanie błogosłwonym.

10 GRUDNIA 1994 Ojciec Św. zjawił się w Loreto, by zakończyć obchody Roku Rodziny. Zbiegło się to z jubileuszem traslacji z Tersato do Loreto Domku Nazaretańskiego. I ja też tam byłam z mężem i dwuletnią córeczką. Lało jak z cebra. Staliśmy w deszczu na placu przed Bazyliką. Mieliśmy tylko jeden parasol. W Bazylice tylko goście honorowi. Oprócz dygnitarzy kościelnych także kobiety z Jugosławii. Papież apelował o pokój na świecie, bo na Bałkanach toczyla się jeszcze krwawa wojna. Na Anioł Pański Jego Światobliwość odmówił po łacinie adwentową modlitwę RORATAE COELI (z niebios spuść rosę), a potem zażartował: OJ , DZISIAJ TA ROSA TROCHĘ ZA OBFITA. Papież miał zawsze niezwykłe poczucie humoru.

5 LUTEGO 2004 byliśmy w Rzymie już we czwórkę: ja, mąż, 11-letnia córka i 7-letni synek. W oknie watykańskiej biblioteki widać było tylko biel. Głos Papieża był już zmieniony. Słychać było wyraźnie, że każde słowo wypowiadał z trudem. Rozważanie podczas modlitwy ANGELUS dotyczyło zagadnień związanych z obroną życia poczętego. O prawo do życia dla każdej istoty ludzkiej apelował głosem cierpiącego człowieka. Po owacjach, przedstawiciele ruchu obrony życia, wypuścili w górę zielone baloniki. Poszybowały one do Nieba.

Pontyfikat Jana Pawła II zbliżał się ku końcowi. 2.04.2005 o 15.30 Ojciec Świety wyraził swą ostatnią wolę: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”. O godzinie 21.37 osierocił nas. Zakończył swe ziemskie pielgrzymowanie. Wrócił do domu Ojca.

5 KWIETNIA 2005 przybyłam do Rzymu. Towarzyszył mi siostrzeniec, który przyleciał z Polski. Nie przypuszczał wtedy, że oprócz Bolonii zawita także do Rzymu. Jako Polacy (on i ja) nie mogliśmy być obojętni. Musieliśmy pożegnać Jana Pawła II osobiście. Tłumy z całego świata wypełniły rzymskie zaułki w okolicy Zamku św.Anioła. Nas rozpierała duma, że spełniamy chrześcijańską i patriotyczną powinność. Ustawiliśmy się w kolejkę prawie o zmierzchu. Zastała nas noc, która okazała się dość ciepła, jak na początek kwietnia.Tuż koło nas stali rodacy. Przyjechali z Florencji. Odkryliśmy wtedy, że mamy wspólnych znajomych. Dołączyło następnie do nas inne małżeństwo z córeczką, z Krakowa. Było nam już raźniej w tej językowej „Wieży Babel”. Na miłych pogaduszkach zastał nas świt. Ruszyliśmy do przodu. O godzinie 7.00 rano, 6 kwietnia, po 13 godzinach, spędzonych pod rzymskim niebem, weszliśmy do Bazyliki, by oddać hołd po raz ostatni naszemu Wielkiemu Rodakowi. Tempo było szybkie. Błyskawiczne. Mojemu siostrzeńcowi udało się pstryknąć fotkę. Trudno było zebrać myśli i skupić się na modlitwie, bo tłum ciągle napierał, a ochrona wydawała rozkazy: PRESTO, PRESTO… Ten dzień przeszedł do historii, nie tylko mojej, ale do historii całej ludzkości. Z bliska mogłam się przekonać jak wszystkim był bliski Jan Paweł II.

Mam świadomość tego, że On nadal patrzy na nas i nam błogosławi. I czeka , że przyjedziemy na Jego beatyfikacje, by wspólnie się modlić wraz z wielotysieczną rzeszą pielgrzymów z całego świata.

Anna Pankowska Lublin/Cento

foto: archiwum prywatne

Wanda Romer: Widziałam naszego Papieża dwa razy, a raz go osobiście spotkałam

Rozmowa ze światowej sławy polską śpiewaczką Dominiką Zamarą