Joanna Longawa rozmawia z Beatą Murawską, malarką kolorystką oraz Jarkiem Kubickim, malarzem, grafikiem, fotografem i dyrektorem kreatywnym.
Dla mnie jest najważniejsze, żeby sztuka poruszała, dawała kopa w sam środek głowy, wyrywała z marazmu, by pozwoliła przez chwilę pobyć w innej rzeczywistości albo inaczej spojrzeć na tę rzeczywistość, która nas otacza. Jarek Kubicki @ Świat z pewnością się zmieni, może na lepsze. Może się spowolni trochę, bo jak widać, rozwój cywilizacyjny może być też zagrożeniem dla ludzkości. Sztuka jest i będzie zawsze i daje nadzieję i zawsze znajdzie odbiorców. Beata Murawska.
07.04.2020 Rzym. Minęła Niedziela Palmowa, za tydzień Wielkanoc, a nasza kwarantanna nadal trwa. Podobno wydłuży się ona jeszcze do maja, przynajmniej we Włoszech. Po tylu dniach w domowym zaciszu, dla wielu z nas, każdy dzień wydaje się taki sam. Czasem tracimy nadzieję, czasem opadamy z sił, jesteśmy w domach sami lub z rodziną, pocieszamy się nawzajem, poprawiamy sobie humory. Tak, zawsze jest coś, co nas podnosi na duchu. Kawa? Internet? Książka? Netflix? Gotowanie, praca, a może… sztuka?
Wisława Szymborska pisała: „Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum/ w namalowanej ciszy i skupieniu/ mleko z dzbanka do miski/ dzień po dniu przelewa,/nie zasługuje Świat/ na koniec świata”. Filozofia i poezja od lat zadawały sobie pytanie, do czego sztuka służy, jak ważne jest piękno przedmiotów i wszystko co z tym się wiąże. Nad sztuka zastanawiało się wielu, tymczasem sztuka jest i będzie, jak długo będzie żyć człowiek. Jest częścią nas. Na pytanie jak wielką ma rolę w tych tzw. „czasach zarazy”, staram się odpowiedzieć z moimi kolejnymi, wyjątkowymi, rozmówcami, Beatą Murawską, malarką z Imperii (Liguria) oraz Jarkiem Kubickim, artystą z Warszawy.
Są to artyści abstrakcyjni estetycznie bardzo od siebie odmienni, kobieta i mężczyzna, związani i nie z Włochami. Pani Beata maluje naturę, głownie kwiaty. Jej obrazy są „prawdziwe, rzetelne i sensualne” (Galeria Art). Jest kolorystką, uwodzi widza kolorem i intensywnością barw. Jej mistrzem jest niemiecki ekspresjonista, Emil Nolde. Pan Jarek, grafik, malarz, fotograf i dyrektor kreatywny, choć osobiście poznał Z. Beksińskiego i choć ten bardzo go natchnął, nie uważa się za jego następcę. Jego dzieła, surrealistyczne, lecz wyglądające jak fotografie, przesączone są atmosferą gotyku, ponurą, nostalgiczną aurą, aczkolwiek nie brak w nich gry świateł, jak u Caravaggia.
W ostatnich tygodniach świat się zatrzymał. Jesteśmy wszyscy zamknięci w domach. Kwarantannę wprowadzono wcześniej we Włoszech, troszkę później w Polsce. Jak Państwo sobie z nią radzą? Jak to wygląda w Warszawie i w Imperii?
BM: Kiedy ogłoszono kwarantannę we Włoszech, byłam akurat w Polsce od dwóch tygodni, wróciłam 11 marca. Wróciłam samolotem lądując w Nicei. W Warszawie wszystko jeszcze funkcjonowało normalnie, na moje niepokojące wieści z Włoch niektórzy reagowali z dystansem i z nadzieją, że do Polski wirus nie dojdzie tak szybko. Byli też zdziwieni, że wracam i jest to ryzykowne. Dojechałam do Imperii cała i zdrowa. Z lotniska odebrał mnie mój towarzysz życia, Lello, czekał na mnie z bukietem pięknych różowych tulipanów. Po drodze, jeszcze we Francji wypiliśmy kawę w przydrożnej kawiarni w Beaulieu sur Mer z widokiem na morze, palmowe ogrody i zatopione w nich wille, np. na cudowną willę Ephrussi de Rothschild. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będzie nasza ostatnia kawa w barze… Mimo wszystko mocno wierzę, że następną kawę z pewnością wypijemy w Imperii w naszym ulubionym barze w Porto Maurizio.
JK: Razem z partnerką narzuciliśmy sobie zasady kwarantanny kilka dni zanim zostało to wprowadzone prawnie. Mieszkamy w samym centrum Warszawy, więc uznaliśmy, że z powodu większej ilości ludzi przechodzących nam pod domem, ryzyko jest tu wyższe. Samo miasto wygląda zupełnie inaczej, nie da się nie zauważyć pustki na ulicach. Natomiast osobiście kwarantannę znoszę wręcz świetnie. Gdyby nie informacje o rosnącej liczbie ofiar wirusa i walącej się gospodarce, uznałbym to siedzenie w domu za całkiem niezły pomysł na wiosnę. Tu mam niemal wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia: spokój, narzędzia do tworzenia i komputerowe okno do kontaktu ze światem i przyjaciółmi. My, introwertycy i hobbyści mamy dużo łatwiej.
Z jakich miast z Polski pochodzą Państwo? Dlaczego zdecydowali się Państwo na wyjazd, pan Jarek do woj. mazowieckiego, pani Beata do Ligurii?
JK: Przeniosłem się z Gdańska do Warszawy ponad dekadę temu. Jeszcze na studiach związałem się z branżą reklamową, a wszystkie największe agencje mieszczą się w Warszawie. Była to więc naturalna kolej rzeczy związana z rozwojem kariery.
BM: Pochodzę z Warszawy, ale mieszkałam w Podkowie Leśnej. Tam mam jeszcze swój dom z pracownią, tam teraz mieszkają moje dorosłe dzieci, Melania i Ignacy. Liguria jest teraz moim pierwszym domem i tu spędzam większość mojego życia. Tutaj czerpię inspiracje i realizuję swoje marzenia życia, czyli żyję w miejscu stworzonym dla artystów. Nie brak tu pięknych pejzaży, wyrazistych kolorów, ciepła, morza, przepysznego jedzenia. Tu, jednocześnie, robię wystawy, szukam nowych kontaktów z galeriami sztuki i artystami włoskimi.
A jak z kwarantanną radzi sobie sztuka? Czy się Państwo nudzą? Oprócz malowania, czym się Państwo zajmują?
BM: Kwarantanna nie jest dla mnie wielkim szokiem; moja praca nie zmieniła się wiele. Jestem przyzwyczajona do pracy w domu, w samotności; to dla mnie normalne i bardzo dobrze się z tym czuję. Oczywiście dramatyczne informacje nie pomagają malować i często myślami jestem z tymi, którzy dzisiaj cierpią. Malowanie pozwala mi oderwać się od pesymistycznych wizji; mogę się schować w moim rajskim świecie. Nuda z pewnością mi nie grozi, zwłaszcza że nie mieszkam sama. Jest ze mną Rzymianin Lello, który jak przystało na Włocha, jest człowiekiem renesansu; ma wiele umiejętności, również gra na perkusji. Nie wiem tylko, dlaczego Lello przestaje grać, gdy zaczynam śpiewać (śmieje się). Pewnie ciężko mi konkurować z włoskimi wielkimi głosami. W kuchni szefem jest Lello, kocha gotować i uznaje tylko kuchnię włoską, naucza mnie jej namiętnie i z pasją. Dziś pomogłam mu w przyrządzeniu ravioli ze szpinakiem i ricottą. Pracuję również w ogrodzie, gdzie przygotowałam już grządkę dla warzyw. W ogrodzie zawsze jest co robić. Tutaj w Imperii mieszka wielu rolników i to jest wręcz wstyd nie pracować w ogrodzie. Mnie to bardzo relaksuje.
Czytaj także: „TOWARZYSKA KWARANTANNA” JOANNY: Polki z Lacjum i Lombardii opowiadają o swoich doświadczeniach w „Czerwonej Strefie”
JK: Myślę, że w obecnej sytuacji sztuka radzi sobie jak rzadko kiedy, oczywiście jeśli mamy na myśli tematy, do których można się odnieść i zapotrzebowanie społeczne. Zupełnie nie wiem jak w tej chwili wygląda rynek sztuki, ale jestem pełen obaw. Zupełnie nie wiem czym jest nuda w kwarantannie. Po pierwsze mam bardzo dużo pracy zawodowej, co w obecnej sytuacji uznaję za wielkie szczęście. Do tego, w związku z tym, że niemal wszyscy, którzy pracowali wcześniej w biurach, przeszli na home office, nastąpiło dziwne wymieszanie się życia rodzinnego, domowego z zawodowym. Przestały dziwić wideokonferencje o 10 rano w niedzielę, zniknęły weekendy. Oprócz tego obecna, wyjątkowa w skali życia sytuacja, wyzwala wielkie pokłady kreatywności. Wciąż przychodzą do głowy pomysły, w jaki sposób można się odnieść do tego, co się dzieje, czy to na polu artystycznym czy, powiedzmy, bardziej publicystycznym.
Czy mogą Państwo szczegółowo opisać, co widzą teraz z okna?
JK: Mam zupełnie unikatowy w skali Warszawy widok na dachy Śródmieścia i Starówki. Poza tym, że nie widać samolotów pasażerskich, które czasem przelatywały nad centrum Warszawy, nie widzę zupełnie zmiany względem tego, jak wyglądało to przed kwarantanną. Zmiana jest natomiast słyszalna, bo zdecydowanie zmalał szum miasta. Również niesamowite wrażenie robi, wzywający do zachowania zasad kwarantanny, głos emitowany z przejeżdżających radiowozów.
BM: Z mojego okna widać mój ogród, drzewo cytrynowe z cytrynami gotowymi na limoncello i konfitury. Cedr, ptaki, kawałek morza, wzgórze, gaje oliwne, most, autostrady, przejeżdżające tiry, czasem karetkę, niebo.
Pan, panie Jarku, maluje obrazy odzwierciedlające nasz obecny stan, surrealistyczne, mistyczne, niepokojące. Cykl przedstawiający ludzi ze znanych obrazów w oknach szukający zza szyby życia bardzo mnie poruszył, jak również seria obrazów pt. „Rumours about Angels”. Pani, pani Beato, odwrotnie, tworzy obrazy pełne ciepłych barw i kwiatów. Jedna z pani wystaw nosiła nazwę „Rajskie ogrody”. Jaka według was powinna być dziś, w tym trudnym okresie, rola sztuki?
JK: Nie mam wątpliwości, że sztuka ma obecnie, jak rzadko kiedy, obowiązki wobec społeczności, powinna przekazywać komunikaty wsparcia i wzmacniać poczucie bycia częścią wspólnoty. Powinna mówić: nie jesteś w tym sam lub sama. Powinna próbować być narratorem tej sytuacji, mówić dla ludzi o nich samych, pomagać kanalizować wzbierające emocje: lęku, niepewności, samotności, paniki… Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na pytanie, czy lepiej jest pocieszać, czy przygnębiać. Każdy artysta dokonuje tych wyborów indywidualnie. Dla mnie jest najważniejsze, żeby sztuka poruszała, dawała kopa w sam środek głowy, wyrywała z marazmu, by pozwoliła przez chwilę pobyć w innej rzeczywistości albo inaczej spojrzeć na tę rzeczywistość, która nas otacza. Sztuka dzisiaj powinna być tam, gdzie są jej odbiorcy, a ci są w sieci. To zresztą się dzieje, o czym świadczy popularność choćby koncertów on-line i na żywo. Świadomość wspólnego przeżywania emocji jest dla nas bardzo ważna.
BM: Sztuka z pewnością pomaga przetrwać ciężkie czasy; nie da się żyć bez niej. Malarstwo, muzyka, literatura są części życia i człowieczeństwa. Dzięki sztuce możemy poczuć się lepszymi, zdolnymi do refleksji ludźmi i docenić życie. Moim pragnieniem jest dawać odbiorcom moich obrazów nadzieję, optymizm, energię do życia. Niejednokrotnie słyszałam od właścicieli moich obrazów, że czują się z nimi lepiej, pomagają im rozpocząć dzień z dobrą energią. Dzięki temu i ja sama mam chęć do tworzenia nowych prac.
Dlaczego wybrała pani północ Włoch na miejsce swojego zamieszkania? Co panią w tym regionem urzekło? A pan, czy miał pan okazję żyć za granicą? Jest pan w jakimś stopniu związany z Włochami?
BM: Zakochałam się we Włoszech od pierwszego wejrzenia! Na początku to były krótkie wakacje co jakiś czas, a potem zaczęłam szukać domu on-line. I znalazłam agencję Liguria ExtraVergine prowadzoną przez Polkę, Małgosię Klaus, i pojechałam do Ligurii, zupełnie nieznanej mi krainy, nigdy tam nie byłam. I zauroczona niezwykłą przyrodą, pejzażem, szybko zdecydowałam, że to jest dla mnie miejsce i… kupiłam dom w Imperii. Miejsce spokojne nie ma tam natłoku turystów. Okolice pełne wiecznie kwitnących Bungewillii, niezwykłych kwiatów, krzewów, palm, zapachów Oleandrów, kwiatów drzew cytrusowych i oczywiście gajów oliwnych, jak w raju. Nawet autostrada nazywa się Autostradą dei Fiori. Mieszka tu wielu artystów nie tylko włoskich, ale i zagranicznych, a w przeszłości Ligurią inspirowali się wielcy artyści, tacy jak Monet, czy Renoir.
JK: Natomiast ja zupełnie nie mam żadnych związków z Włochami, poza tym że byłem w nich dwa razy spędzając łącznie trochę powyżej tygodnia.
We Włoszech sztuki nie brak. Dla mnie jest to najpiękniejsze państwo na świecie. A dla Państwa? Czy są jakieś dzieła lub twórcy włoscy wyjątkowo wam bliscy?
BM: Zgadzam się, Italia jest najpiękniejszym krajem na świecie. Jeśli chodzi o sztukę, chyba wszystkiego się nie da tutaj obejrzeć, życia nie starczy. Trudno wymienić wszystkich malarzy, bo cała sztuka włoska jest niezwykła, zwłaszcza ta dawna. Moim faworytem jest geniusz Caravaggio i Agnolo Bronzino. Ze współczesnych to, nieżyjący już, przedstawiciel Pop Artu, Mario Schifano.
JK: Włochy zostawiły mi w głowie bardzo ambiwalentne uczucia: jednego dnia widziałem krajobrazy jak z pogranicza polsko-ukraińskiego, z opuszczonymi stacjami benzynowymi i sypiącą się infrastrukturą i, chwilę później, piękną Luccę z zabytkową starówką i festiwalem, na którym gościł m.in. Billy Idol, czy Bob Dylan. Jeśli chodzi o sztukę to, choć bliższa jest mi północna estetyka, to nie sposób nie znać włoskich dokonań, by móc opowiadać o nich godzinami. Ale jeśli miałbym wskazać to, co jest mi najbliższe, to byłby to Caravaggio ze swoim wydobywaniem sylwetek z mroku.
Teraz wszystkie wystawy zostały odwołane na czas nieokreślony. Gdzie, mimo wszystko, można Państwa śledzić (media społecznościowe) lub kiedy planują Państwo kolejną wystawę, lub nad jakim przyszłym projektem pracują w tym momencie?
JK: Faktycznie, w maju miałem mieć wystawę w Warszawie, która jest przełożona na nie wiadomo kiedy. Całą aktywność przeniosłem więc tylko i wyłącznie do sieci, a wszelkie linki można znaleźć na www.kubicki.info. Wciąż chodzi mi po głowie jakiś projekt skupiający się na psychicznych konsekwencjach izolacji, chciałbym żeby miało to wartość dokumentu, pamiętnika, czegoś, co po latach będzie pozwalało poczuć towarzyszące nam teraz emocje.
BM: Przyszłe plany wystawowe łączyłam z wystawami we Włoszech, w Ligurii, we Florencji, i z targami sztuki w Monako – jak na razie terminy są odwołane. W Polsce stale współpracuję z Galerią Art w Warszawie. Moje obrazy można zobaczyć na Instagramie @beatamurawska, na www.facebook.com/BeataMurawska/ oraz na mojej stronie www.beatamurawska.com
Teraz w mediach całego świata króluje Zdzisław Beksiński, jeden z najsłynniejszych współczesnych polskich malarzy. Jego dzieła pobudzają do tej pory wyobraźnię ludzi na całym świecie. Media podają, iż jego malarstwo przewidziało naszą obecną, smutną rzeczywistość. Pan, panie Jarku, nie czuje się po części jego następcą?
JK: Nie uważam się za następcę Beksińskiego. W ogóle jest to pewne przekleństwo lubujących się w mrocznej atmosferze surrealistów. Zawsze będą zestawiani z Beksińskim lub H. R. Gigerem. Chociaż oczywiście nie odżegnuję się od wielkiego wpływu, jaki miała na mnie jego twórczość. Miałem niebywały zaszczyt spędzić z nim kilka godzin w jego warszawskim mieszkaniu półtora roku przed jego tragiczną śmiercią. Daleki byłbym od stwierdzeń, że Beksiński coś przewidział. Sam wielokrotnie podkreślał, że daleko mu do narzucania jakiś interpretacji swoich dzieł, nie widział się w roli wizjonera. To oczywiste, że ludzie łączą otaczającą ich apokalipsę z mrocznymi wizjami artysty, natomiast proszę zauważyć, jak to, co widzimy za oknem dalekie jest od tego co znamy chociażby z filmów katastroficznych. Anturaż tej pandemii nie obfituje w estetyczne zabiegi wykorzystywane przez twórców: zaczyna się wiosna, mamy ładną pogodę, drzewa zakwitają. Żadnych posępnych chmur, zabarwionej krwią mgły spowijającej miasta… Może to powodować pewny dysonans u wszystkich, którzy spodziewali się dużo bardziej widowiskowej katastrofy.
Jest pan też fotografem i dyrektorem kreatywnym i pracuje w reklamie. Jak według pana zmieni się świat reklamy po tym, gdy wygramy walkę z Cowardem 19?
JK: Świat reklamy, podobnie jak wiele innych branż, czekają wielkie zmiany, co do których tylko w części możemy mieć pewność: ludzie stracą pracę, to już się dzieje. Zapewne wzrośnie rola reklamy internetowej i to tej spersonalizowanej, precyzyjnie docierającej do nas dzięki ogromowi danych, które zostawiamy w różnych miejscach sieci. To nie jest nic nowego, ale spodziewam się wielkiego wzrostu nakładów na te technologie. Od wielu lat angażuję się w projekty stojące na styku sztuki, social mediów i polityki; kwestie społeczne są mi niezwykle bliskie. Bardzo chciałbym być optymistą w tej sprawie, jednak historia pokazuje, że takie wydarzenia często są pretekstem do zupełnie odmiennych działań, do zwiększenia kontroli, ograniczania praw człowieka, zwiększenia wpływów tych, którzy już teraz mają wpływy. Z niepokojem oczekuję psychicznych konsekwencji czynników, które w tej chwili oddziałują na całe społeczeństwa: lęku, obaw o przyszłość, wreszcie utraty pracy i środków do życia. Poradzenie sobie z tą sytuacją wymagać będzie od nas zbiorowej mądrości i empatii, myślenia o nas jako o wspólnocie. Obyśmy stanęli na wysokości zadania.
Pani Beato, jakie jest pani spojrzenie na ten temat? Co zmieni się w nas po tym doświadczeniu? Czy ludzie zaczną bardziej doceniać sztukę, kulturę, staną się bardziej ludzcy, głębsi?
BM: Trudno przewidzieć. Świat z pewnością się zmieni, może na lepsze. Może się spowolni trochę, bo jak widać, rozwój cywilizacyjny może być też zagrożeniem dla ludzkości. Sztuka jest i będzie zawsze i daje nadzieję i zawsze znajdzie odbiorców. Nie służy jednak do zbawienia świata; nie posiada takiej władzy i mocy, na szczęście. Artyści malarze tworzą nową rzeczywistość i mają swoje wizje świata, mogą nawet przewidzieć pewne zjawiska. Poprzez swoje dzieła uczulają swoich odbiorców na zło, ale też i dobro tego świata. Mam nadzieję, że teraz, kiedy wszyscy mamy dużo czasu, jest najlepszy moment do pogłębienia wiedzy o sztuce i zainteresowania się nią, czego wszystkim życzę i sobie też.