Jestem córką Sybiraka. I wnuczką Sybiraka. Mój dziadek Franciszek (rocznik 1899) był legionistą.
Brał udział w bitwie warszawskiej w 1920 roku.
Otrzymał ziemię na Polesiu. Był osadnikiem. Pracował i mieszkał we własnym domku
z żoną Marią Eugenią, nauczycielką oraz czwórką dzieci w Świętej Woli, powiat Kosów Poleski.
10 lutego 1940 cała rodzina została rozdzielona i wywieziona na Sybir. Wszyscy przeżyli, ale dziadek do Polski nie mógł wrócić. Zmarł w 1963 jako obywatel ZSRR.
Mój ojciec nigdy nie opowiadał o zsyłce. Miał żal do całego świata za zmarnowane dzieciństwo.
O tym czym była zsyłka dowiedziałam się z książek, które ukazały się w po roku 1989.
I wtedy wiele zrozumiałam z zachowania mojego ojca, skrzywdzonego przez pakt Ribentropp -Mołotov. Tego, co przeżyli Sybiracy, nie potrafimy sobie wyobrazić.
Zanim polskie rodziny dotarły na miejsce wyznaczone im przez NKWD, musiały odbyć długą
i morderczą podróż pociągiem towarowym, w nieludzkich warunkach.W analogicznych warunkach
podróżowali moi dziadkowie z córkami w wieku 14, 13, 6 lat oraz 10 letnim synem.
Na podstawie niektórych wspomnień wyłania się następujący scenariusz.
Przenikliwe zimno. W lutym 1940 był śnieg i siarczysty mróz a w kwietniu też było zimno i padał
deszcz ze śniegiem. Na stacji czekało na Polaków ponad 60 towarowych wagonów. W pośpiechu
i wrzasku upychano ludzi, nie zważając na dzieci, starców i brzemienne kobiety. Wagony były
zatłoczone. Ludzie płakali, histeryzowali, klęli. Jedynie ulgę i siłę dawała im wspólna modlitwa.
Zadawali sobie wszyscy takie pytania: -Dokąd nas wiozą? Co z nami będzie? Jak długo będziemy jechać? W każdym wagonie wybrano dyżurnego, który na stacjach wraz z obstawą enkawudzistów szedł z wiadrem po wrzątek (kipiatok). Zapasy jedzenia zabrane z domu szybko się wyczerpały.
Coś do jedzenia można było dostać od ludzi na postojach. Od konwojentów była suszona ryba, twarda, słona i powodowała rozstrój żołądka. W wagonach na środku w podłodze była dziura do załatwiania potrzeb fizjologicznych.Bez żadnej gwarancji intymności, na oczach innych trzeba było
oddać mocz czy kał. Czasami ktoś nie strawił i zwymiotował ,bo jedzenie mu zaszkodziło.
W takich to warunkach matki karmiły swe niemowlęta, które powoli umierały z głodu, z braku mleka. W tych przepełnionych wagonach rodziły się dzieci, bez fachowej pomocy i aseptyki.
Mordercze warunki powodowały, że śmierć przeprowadzała selekcję każdego dnia. Każdy postój
zaczynał się wyrzucaniem ciał nieboszczyków i zostawianiem obok toru. A ile osób traciło życie
gdy podczas postoju, szukano za kołami wagonu miejsca do załatwienia potrzeb fizjologicznych
a pociąg bez uprzedzenia ruszał. Zmiażdżonych przez pociąg ludzi chowano we wspólnej mogile.
Głód, strach, niewygoda, niepewność jutra działały niszcząco na ludzką psychikę. Deportowani w kwietniu musieli się zmagać z inwazją komarów, które są roznosicielami malarii, która dziesiątkowała Sybiraków pracujących w tajdze czy kazachskich stepach.
Aby przetrwać trudy podróży ludzie zaczęli sobie wzajemnie pomagać i tak było przez cały okres
zsyłki. Mordercza podróż doprowadzała powoli do kresu wytrzymałości. Nareszczie po trzech tygodniach otworzono wagony. Rozpoczęło się trudne życie Sybiraka. Zadawali sobie wszyscy pytania: – Jak dalej potoczy się nasze życie? Czy wszyscy wrócimy?
Dzięki pomocy tubylców i ludzkiej życzliwości zesłańcy przetrwali. Dla Polaków czas zsyłki
okazał się czasem wielkiej próby wiary i patriotyzmu, czasem zmagania się o zachowanie godności
za wszelką cenę.
Siostra mego ojca, Emilia podczas zesłania modliła się aby przeżyć i wrócić do Polski.
“Wygnańcy Ewy do Ciebie wołamy, zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy”- te słowa pieśni
towarzyszyły mojej rodzinie i innym Sybirakom podczas zesłania.
Na wygnaniu Polaków trzymała wiara i nadzieja na powrót do Polski.
Mój ojciec wrócił do Polski w styczniu 1946. Od 1967 do 1982 był lektorem jęz. rosyjskiego.
Anna Pankowska