Materiał archiwalny z 22 sierpnia 2015 roku, źródło: “Nasz Świat”.
22 sierpnia 2014 roku obchodziliśmy w Rzymie 50. rocznicę śmierci Heleny Makowskiej – światowej sławy aktorki, gwiazdy kina niemego.
Z tej okazji Stowarzyszenie Społeczno Kulturalne Le Rondini zorganizowało spotkanie z p. Aliną Balą – autorką biografii Heleny Makowskiej. Na łamach Naszego Świata ukazał się artykuł poświęcony aktorce oraz relacja z dwudniowych uroczystości, w których uczestniczyła Polonia rzymska oraz goście z Polski.
Podczas swego pobytu w Rzymie p. Bala zwróciła się apelem o pomoc w odtworzeniu ostatnich lat życia Heleny Makowskiej. Niestety, jej apel pozostał bez odpowiedzi. Pisarka nadal poszukuje informacji o pobycie Heleny Makowskiej w Rzymie w latach 1950-1964. Będzie wdzięczna za każdą informację na ten temat. Prosi o kontakt mailowy lub telefoniczny (e-mail: bauelemente-bala@gmx.de , tel. 02772 5835528).
Z okazji 51. rocznicy śmierci Heleny Makowskiej pragnę zaprezentować Czytelnikom Naszego Świata wywiad z 1943 r., w którym aktorka opowiada o swoich przeżyciach związanych z wybuchem II wojny światowej oraz pierwszymi miesiącami okupacji niemieckiej w Warszawie. W relacji z pobytu na Pawiaku Makowska wspomina m. in Alicję Eber – żonę Edwarda Ebera, znakomitego warszawskiego architekta okresu międzywojennego. Alicja i Edward Eberowie to kolejne postacie związane z Rzymem, o których pamięć zaginęła. To właśnie w Wiecznym Mieście zamieszkali po wojnie, tu zmarli i zostali pochowani na cmentarzu Campo Verano. Ich grób już najprawdopodobniej nie istnieje.
Wywiad z Heleną Makowską opublikowany został w Dzienniku Polskim ( nr 856, Londyn, sobota i poniedziałek, 24 i 26 kwietnia, 1943 r.). Znajduje się w zbiorach Papieskiego Instytutu Studiów Kościelnych w Rzymie.
Agata Rola-Bruni
W WIĘZIENIU NA PAWIAKU
ROZMOWA Z HELENĄ MAKOWSKĄ
Chociaż Londyn gromadzi milionowe rzesze mieszkańców, to jednak niektóre nowinki bardzo szybko przedostają się do sfer polskich.
Otóż kilkanaście dni temu, po Londynie rozeszła się wieść, że do stolicy W. Brytanji przybyła artystka Helena Makowska po trzyletnim pobycie w obozie koncentracyjnym w Niemczech.
W kilka dni później, rozmawiamy ze znaną i uroczą artystką, którą pamiętamy z polskich filmów, jak również ze sceny teatrów stołecznych. Pani Makowska z wrodzonym wdziękiem zaprasza nas do salonu, mieszkania swej przyjaciółki, u której znalazła gościnę po strasznych przeżyciach w Niemczech.
Pierwsze pytania dotyczą wspomnień z karjery artystycznej o których niechętnie mówi artystka. Przypominam jej słynną operetkę w teatrze „Ósma 30” w Warszawie – „Kobieta, która wie, czego chce” jak również „Księżniczkę Cyrkówkę” Kalmanna w której artystka zdobywała laury i była na ustach całej Warszawy. Sięgamy też do dawniejszych czasów z okresu karjery filmowej pani Makowskiej.
Przypominamy sobie takie filmy jak „Czerwony Błazen” Błażejowskiego, „Upiory Warszawy” i kilkadziesiąt innych filmów nakręconych we Włoszech. Wspomnieć należy, że pani Makowska przez długie lata bawiła we Włoszech, pracując w jednej z wytwórni filmowych jako jedyna i pierwsza Polka we Włoszech. Teraz rozmawiamy z wybitną artystką w małym londyńskim mieszkaniu. Z ócz jej, czytamy film, film grozy i tragedji przeżyty w więzieniach i obozach niemieckich. Pani Helena, cichym i melodyjnym głosem, ciągnie ponury scenariusz z przeżytych dni pod czułą opieką „Herrenfolku”. Film ten jest jak gdyby dalszym ciągiem „Czerwonego Błazna” – z Berlina.
… 15 sierpnia wróciłam z Capri do Polski. Zatrzymałam się jeszcze w Krakowie, by nadal upajać sie sztuką architektury… I oto w dniu 1 września budzą mnie spadające bomby. Jestem świadkiem wkraczania pierwszych oddziałów niemieckich, później całych falang i kolumn pancernych. Wrażenie straszne i przygnębiające. Tu w Krakowie, spotykam pierwszych znajomych, literatów, profesorów i kolegów z teatru, wracających ze wschodniej Małopolski. Szukam przeróżnych dróg przedostania się do Warszawy, Warszawy walczącej i krwawiącej. Dnie wolno płyną. Po kapitulacji Warszawy, wracam do stolicy zasłanej gruzami i zgliszczami. Widzę jeszcze płonące domy mojej drogiej Warszawy, zbużone domy na Hożej, mojej ulicy. Jest i mój dom. Wraca też i brat na rowerze z Brześcia, w obdartem, poszarpanem ubraniu. Wśród strasznych ponurych dni, płynie życie w zniszczonej Warszawie w obawie przed aresztowaniami, wywiezieniem do obozów koncentracyjnych i egzekucjami. Każde uderzenie do drzwi, wytrąca mnie z równowagi.
I oto pewnego dnia, los innych podzieliłam i ja. 17 listopada wzywa mnie policja niemiecka i po krótkiej rozmowie, dowiaduję sie że jestem internowana. Gestapowcy wykazują swoją brutalność wrzeszcząc na mnie. Nie pozwalają mi nawet pożegnać się z moim bratem. Z ironją tylko dodają, że oni sami uprzedzą brata o moim wyjeździe z Warszawy, poczem samochodem wywożą mnie na Pawiak.
Przez łzy widzę ulice Warszawy, place, a na chodnikach znajomych. Płaczę w niebogłosy. Gestapowcy z uśmiechem dorzucają: czemu pani płacze? Za trzy miesiące wojna sie skończy! Samochód pędzi dalej, aż wreszcie staje pod bramą Pawiaka. Przeprowadzają mnie na oddział kobiet zwany w gwarze więziennej „Serbją”. Po chwili zamknęły się kraty, usłyszałam zgrzyt klucza, zostałam sama w ponurej, jakże strasznej celi. Zostałam sama, dosłownie sama. Bo nawet zabrano mi torebkę z całą zawartością. Później do mojej celi wepchnięto Francuskę, którą po 4 dniach wypuszczono na wolność. Stale otwierały się drzwi, ustawicznie denerwował mnie zgrzyt klucza, budząc z koszmarnego snu. A do celi wchodziły nowe ofiary.
W celi były 4 prycze. Po kilku dniach, w tych małych ścianach, gnieździło się 15 kobiet wśród przeróżnego robactwa. W tej to celi zaprzyjaźniłam się z panią Niewęgłowską, żoną polskiego attache wojskowego w Rzymie, następnie majorową Koźmińską, którą codziennie badano na śledztwie. Męczono ją po kilkanaście godzin dziennie, nawet do późnych godzin nocnych. Po pewnym przesłuchaniu już nie wróciła. Sądziłyśmy, że poszła na rozstrzelanie. Była to młoda osoba w 27 roku życia – dziennikarka. Przed każdym przesłuchaniem, modliła się ona, mówiąc do nas: Boję się, żeby czegoś nieopatrznie nie powiedzieć i żeby naszej sprawie nie zaszkodzić.
Trzecią więźniarką była żona inż. Ebera, który pozostawił w Warszawie kilkanaście wspaniałych nowoczesnych budowli m. in. był twórcą Kina „Napoleon”. Oprócz tych pań, było też wiele innych obywatelek państw Sprzymierzonych oraz Żydówek z paszportami palestyńskimi. Na ścianie celi prowadziłam swój kalendarz, stawiając kreski i licząc dni niewoli. Jedzenie było straszne, potworne, słowem pomyje. O 5 po południu, już gaszono światła a o 5 rano wzywano nas do apelu.
Rygor był czysto więzienny a w szykanach celowała niestety służba więzienna kobiet. Nie mogę pojąć, dlaczego one były tak okropne i tak nieżyczliwe. W sąsiedniej celi t.zw. izolacyjnej, więziono młodą dziewczynę za zdarcie afisza: „Angljo, oto twoje dzieło”.
Znęcano się nad nią. Codziennie dolatywał nas szloch i płacz tej biednej dziewczyny. Dla nabrania oddechu, powietrza i wyprostowania kości, wyprowadzano nas codziennie na podwórko więzienne. Musiałyśmy kroczyć w odstępach 5 kroków. Nie wolno nam było w czasie tej przechadzki, zamienić ani słowa. Wśród tego ponurego korowodu, kroczyły też więźniarki zasądzone za kradzież, zabójstwa i morderstwa. Wśród moich koleżanek, poznałam też i Kucharską, która swego czasu zabiła brata. Była to dziewczyna niewinnie
wyglądająca, słowem aniołek. Miała tylko pretensje, że ją jeszcze trzymają w więzieniu.
Po dwóch tygodniach sądziłam, że mnie wypuszczą, tem więcej, że już nie wzywano mnie na przesłuchania. Musiałam tylko sprzątać, szorować tak jak i inne towarzyszki niedoli. Nagle pewnego dnia wezwano mnie do kancelarji więziennej. Oświadczono mi, że pojadę na Hożą do swego domu, „Uprzejmi” Niemcy dorzucili, że dają mi 15 minut na spakowanie rzeczy, poczem odjadę zagranicę na wymianę do Anglji. Zawieźli mnie samochodem na Hożą. Znowu widzę Warszawę, Warszawę ponurą i zmienioną do niepoznania. Jest i ulica Hoża. W domu nie zastaję brata.
Pośpiesznie pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, popędzana przez gestapowców, którzy z drwinami patrzyli na mnie. Tym samym autem zawieziono mnie na Pawiak. Pamiętam taką scenę na rogu Alei Jerozolimskich. Na skrzyżowaniu ulic wstrzymano ruch. Tuż koło naszego samochodu, zatrzymał się na rowerze młody chłopiec. Nieszczęsny oparł się ręką o maskę samochodu by nie starcić równowagi. W tym momencie wyskoczył z wozu jeden z Gestapowców i zaczął go okładać z całych sił trzciną. Błagałam go, zaklinałam, ażeby nie znęcał się nad niewinnym chłopcem. Niemiec brutalnie odtrącił mnie i zgryźliwie dodał: niech się Polacy nauczą porządków, teraz my tu rządzimy!…
TO.
(Dziennik Polski nr 856, Londyn, sobota i poniedziałek, 24 i 26 kwietnia, 1943 r.)