Autorka tekstu jechała na jarmark bożonarodzeniowy w Modenie z nadzieją, że znajdzie na nim cząstkę Polski. Jak było naprawdę? Przeczytajcie sami.
Z wielkim entuzjazmem przyjęłam informację o Jarmarku świątecznym w Modenie, zwłaszcza, że miały na nim pojawić się także tradycyjne bożonarodzeniowe produktami z Polski. Postanowiłam tam dotrzeć za wszelką cenę, nie zważając na odległość (40 km). Do Modeny dotarłam bez problemów, ale gdy przybyłam na miejsce, przez dobre 20 minut szukałam parkingu. Było ciemno i trudno było coś wypatrzyć. Ale w końcu się udało. Trzeba było dotrzeć pod samą katedrę (Duomo di San Geminiano).
Centrum pięknie oświetlone, mimo sobotniego wieczoru, niewiele osób spacerowało. A pod “Ghirlandyną” cały mój entuzjazm prysł. Stoiska państw z północnej Europy okazały się mizerne. Zamiast zapachu cynamonu rozchodził się zapach grillowanej kiełbasy.
Musiałam obejść wszystkie stoiska, by znaleźć to, z polskimi produktami. Ani jednej ozdoby choinkowej. Ani jednej szopki. Tylko jeden “pająk” jako wizytówka polskiego rzemiosła.
Na wybór pierniczków i herbatniczków nie mogłam narzekać. Brakowało informacji o tym, kto je wyprodukował i jakie zostały użyte składniki do ich produkcji (oprócz imbiru naturalnie). Na opakowaniu widniała jedynie lakoniczna etykietka: “prodotto polacco con zenzero”.
Polskie stoisko z pierniczkami i cukierkami obsługiwali Włosi. A taką miałam ochotę uciąć pogawędkę z rodakami… Zadowoliłam się tym, co było. Nie po to jechałam 40 km, by wracać z pustymi rękami. NA BEZRYBIU I RAK RYBA – tak brzmi znane polskie przysłowie. A przecież polskie świąteczne wypieki to nie tylko pierniczki, to przede wszystkim makowce. A tych tam nie było. Wróciwszy do domu, w internecie znalazłam informacje o wrocławskim jarmarku, który cieszył się dużym powodzeniem. Nawet wśród gości z Włoch. Być może te polskie jarmarki są bardziej “kolorowe”. A najbardziej mi żal, że w Modenie zabrakło tej polskiej nuty, we właściwej tonacji polskiej tradycji.
Anna Pankowska, Cento (FE)