Z pamiętnika emigranta…
Pewnego dnia siedzimy w poczekalni, poczekalnie na dworcu południowym to dwa kwadraty kompletnie oszklone na środku holu. Można je obejść wkoło i widać wszystkie osoby, które tam przebywają. W pewnym momencie wchodzi tam kobieta, na oko mogła mieć 20-25 lat, kompletnie przemoczona. Styczeń, na zewnątrz parę stopni mrozu, zrobiło mi się jej żal, pomyślałem, że ktoś chyba zrobił jej głupi żart. Płakała. Zaczęła się rozbierać – ruch w poczekalni i wokół kompletnie zamarł (mniej więcej jak w bajce o śpiącej królewnie). Dziewczyna rozebrała się kompletnie do naga, rozwiesiła ubrania na fotelach po czym, wyjęła koc, owinęła się nim i usiadła. Spektakl prawdopodobnie powtórzył się parę godzin później, kiedy się ubierała, ale nas już tam nie było. W związku z tym, że życie w Wiedniu stawało się coraz trudniejsze postanowiliśmy jechać do Insbrucka….
Z pamiętnika emigranta…
W Wiedniu poznaliśmy innych Polaków i jednego Czecha (imion już nie pamiętam). Jeden z Polaków wyszedł na 5-cio godzinną przepustkę z więzienia i uciekł z Polski przez las. Do Austrii przepłynął przez Dunajec (w styczniu), miał ze sobą tylko dowód osobisty i wybierał się do Francji do legii cudzoziemskiej. W Polsce siedział za handel walutami, potrafił robić niesamowite sztuczki obracając w palcach banknoty i był w stanie oszukać każdego. Czech też niezły talent, dezerter, uciekł z wojska, też w trakcie przepustki. W Wiedniu kradł wciąż po sklepach (ubrania, jedzenie, co się dało. W ogóle się nie bał i nikt nigdy go nie przyłapał. Z twarzy wyglądał bardzo niewinnie, zawsze uśmiechnięty i miły. Nikt by go nawet nie podejrzewał o złodziejstwo. Jedyny dokument jaki posiadał, to bilet miesięczny. Pozostałych dwóch chłopaków dobrze nie pamiętam, może jedynie to, że jeden z nich nie miał ukończonych jeszcze 18 lat.
Droga do Insbrucka
Wyjechaliśmy 23 stycznia w sześciu. Wsiedliśmy w pociąg, który jechał do Inbrucka oczywiście na gapę i rozdzieliliśmy się na grupki po dwóch, żeby się za bardzo nie rzucać w oczy. Kiedy pociąg zatrzymywał się na jakiejś stacji patrzyliśmy, z którego wagonu wysiada kontroler i staraliśmy się przejść szybko do wagonów, które już skontrolował. To był dobry sposób, ale w końcu mnie i Jacka przyłapał i wysadził nas z pociągu w Salzburgu. Pozostałej czwórce udało się dojechać bez problemu do Insbrucka…
…Było gdzieś około północy i zanim udało nam się wyjść na drogę prowadzącą do Insbrucka była już druga w nocy. O tej godzinie było mało prawdopodobne móc złapać jakąś okazję, ale my mieliśmy ogromne szczęście i już po paru minutach zatrzymał się samochód prowadzony przez księdza, który powiedział, że jedzie właśnie do Insbrucka. Jacek tylko usiadł na tylnym siedzeniu i od razu usnął. Ja usiadłem z przodu starając się, na ile mogłem, rozmawiać z kierowcą. Po paru minutach, ksiądz poprosił mnie o nasze paszporty. Pomyślałem, że może jest trochę nieufny, lub się boi i dałem mu je. Po chwili ujrzałem z dala szlaban na drodze z tablica ZOLL na środku. Ksiądz wystawił paszporty przez okienko bez zatrzymywania się, szlaban się podniósł i pojechaliśmy dalej. Zapytałem się go od razu co to było.
– Granica – padła odpowiedź.
– Jaka granica – zapytałem – przecież jesteśmy w Austrii?!?
– Teraz jesteśmy na terytorium Niemiec – odpowiedział, po czym wytłumaczył mi, że jadąc kilkanaście kilometrów przez Niemcy, droga do Insbrucka jest krótsza o kilkadziesiąt kilometrów.
I rzeczywiście po kilkunastu minutach dojechaliśmy z powrotem do granicy austriackiej. Tym razem jednak Niemcy zatrzymali samochód i zaczęli sprawdzać dokumenty. Powiedzieli, że nie możemy przebywać na ich terytorium bez wizy. Ja i ksiądz bezskutecznie staraliśmy się wytłumaczyć im, że tylko przejeżdżamy przez Niemcy. Kazali nam wysiąść. Jacek przez cały ten czas spał i możecie sobie wyobrazić jego zdumienie, kiedy się dowiedział, że jesteśmy w Niemczech. Przez dobrą chwilę nie mógł załapać o co chodzi. Niemcy sprawdzili dokładnie nasze dokumenty i w końcu zadecydowali, że jednak będzie najlepiej jeżeli nas odeślą z powrotem do Austrii. Teraz znów Austriacy zaczęli dokładnie kontrolować nasze dokumenty, zapytali również, czy mamy pieniądze. Naturalnie nie mieliśmy przy sobie ani grosza. Po jakimś czasie zadecydowali, że nas nie wpuszczą. Sytuacja była naprawdę groteskowa. Trzecia w nocy i my stoimy na samym środku pasa granicznego, nie wiedząc co robić – iść może po pasie granicznym na przykład do Czech??? Ha, ha, ha…
Po paru minutach jednak Niemcy zdecydowali, ze zawiozą nas do aresztu w Unken i rano zdecydują co z nami zrobić. Jacek zaczął się trochę martwić w areszcie, ale powiedziałem mu żeby spał na razie, jak ma pierwszą od wyjazdu okazję spać na pryczy i pod kocem. Jutro może już nie być takich luksusów – pomyślałem. Rano Niemcy nas przesłuchali i zdecydowali się na kupno nam biletów do Polski. Jadąc z nimi na dworzec myśleliśmy, że do pociągu razem z nami wsadzą strażnika, który będzie miał nas odwieźć do samej granicy. Zaczęliśmy już planować, w jaki sposób powtórnie wyjechać z Polski. Jacek mówił, że ma dość bogatą ciotkę w Warszawie i zamierzał od niej pożyczyć pieniądze na wyjazd. Policjanci kupili nam bilety, wsadzili nas do pociągu i pożegnali. Pociąg ruszył, spojrzałem na Jacka a on na mnie. – Oni naprawdę wierzą, że my pojedziemy do Polski?!? – powiedzieliśmy prawie jednocześnie i wybuchliśmy śmiechem. Chcieliśmy wysiąść już na pierwszej stacji, ale później pomyśleliśmy sobie, że skoro już jesteśmy w Niemczech wypadałoby przynajmniej zwiedzić jakieś miasto. Pociąg jechał do Monachium i zdecydowaliśmy się tam dojechać, a później wrócić.
Monachium
W Monachium zostawiłem Jacka na poczekalni z bagażami i powiedziałem, że zaraz wrócę. Przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Poszedłem do kasy biletowej i wytłumaczyłem (na ile mogłem), że spotkaliśmy z kolegą znajomych, którzy jadą do Polski samochodem i chcieliśmy zwrócić bilety.
W kasie nie robili wielkich problemów, odliczyli część trasy, którą już przejechaliśmy i wypłacili mi 365 marek. TO BYŁA KUPA KASY!!!. Kiedy Jacek zobaczył pieniądze wyesklamował: – Ukradłeś. Zacząłem się śmiać i wytłumaczyłem mu, skąd je wziąłem. Zostawiliśmy bagaże w przechowalni i wyruszyliśmy na miasto. “Zwiedziliśmy” prawie wszystkie piwiarnie jakie spotkaliśmy po drodze. Monachium jest piękne. Wysłaliśmy do Polski mnóstwo widokówek (większość z blondynką i kuflem piwa), ja wysłałem siostrze 40 marek (dług). Zrobiliśmy tyle zakupów ile mogliśmy zmieścić do plecaków. Ceny żywności w tamtych czasach były naprawdę śmieszne, kupiliśmy sobie nowe buty (obowiązkowo adidas – kosztowały zaledwie 20 marek) i dobry atlas drogowy oraz kompas.
Garmisch Partenkirchen
Zadecydowaliśmy, by nie jechać na tą samą granicę, lecz w okolice Garmisch Partenkirchen, stamtąd było o wiele bliżej do Insbrucka. Pewien młody chłopak podwiózł nas na autostradę, na stacje serwisową tłumacząc, że na autostradzie nie można robić autostopu. Poprosił właściciela stacji, aby pytał tankujących o podwiezienie nas. Około drugiej w nocy zatrzymało się małżeństwo po sześćdziesiątce, które zgodziło się nas podwieźć. Mężczyzna wysiadł i powiedział, że dalej poprowadzi żona bo ona wolniej jeździ (?). Całe szczęście, że nie prowadził on, bo jeśli żona jechała całą drogę 220 km/h, to wolę nie myśleć z jaką prędkością jechałby ten facet. Wysadzili nas w Garmisch i stamtąd żołnierze wracający z przepustki podrzucili nas do Mittenwald, gdzie zamierzaliśmy przekroczyć granicę z Austrią.
Znowu w Austrii…
Po krótkim posiłku w budce telefonicznej, wyszliśmy na drogę w kierunku granicy. Zamierzaliśmy obejść ją lasem i wrócić z powrotem na drogę po drugiej stronie. Mapę mieliśmy bardzo dokładną. Przeszliśmy zaledwie 50 metrów i na wprost nas wyjechał samochód policyjny .Co za pech! Skręciliśmy od razu w pierwszą ulicę w prawo, ale jak można było przewidzieć, że oni skręcą za nami? Wyprzedzili nas, zajechali drogę i wyskoczyli z samochodu z pistoletami w ręku. Ręce na samochód, nogi szeroko rozstawione, jak w filmach amerykańskich – zażartowałem do Jacka, ale prawdę mówiąc nie było mi do śmiechu. Zawieźli nas do aresztu do Garmisch i powiedzieli, że rano zadecydują, co z nami zrobić. Drugą noc z rzędu na wyrze i pod kocem.
Przesłuchanie
Nazajutrz Niemcy wezwali na posterunek Polaka, który mieszkał na stałe w Garmisch, żeby tłumaczył nasze zeznania. Wypytali nas o wszystko, łącznie o całą rodzinę w Polsce. Co kto robił, gdzie pracował, czy byli komunistami… Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież w Polsce komunizm juz upadł. Przesłuchiwali nas bardzo długo. Odkryli również, że mieliśmy już kupione bilety do Polski. Aby móc się wytłumaczyć, powiedzieliśmy im, że zaspaliśmy w pociągu i ukradli nam portfel, w którym były również bilety. Niemcy stwierdzili, że po raz drugi nie mogą nam kupić biletów, ale jedynie wystawić nam 48-godzinną wizę na powrót do Polski. Zapytali nas jaką drogą chcemy wracać do Kraju, odpowiedzieliśmy, że przez Insbruck (to mniej więcej tak, jak jechać z Rzymu do Mediolanu przez Neapol). Policjanci trochę się z tego śmieli, ale zrobili tak jak chcieliśmy. Polak, który tłumaczył powiedział nam żebyśmy lepiej nie kombinowali z przejściem granicy na czarno. Powiedział, że wystarczy wsiąść w lokalny pociąg (żaden dalekobieżny), który jedzie do Insbrucka. Okazało się, że tymi pociągami jeżdżą jedynie narciarze i dlatego nigdy nie ma kontroli celnej.