Znowu w drodze… do Insbrucka
Po wyjściu z posterunku poszliśmy najpierw na piwo do baru naprzeciwko. Policjant, który nas przesłuchiwał zobaczył nas przez okno, pozdrowiliśmy go z kuflem w ręku. On pogroził nam ręką i pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć: “typowi Polacy”. Po piwku poszliśmy na stację kolejową i kupiliśmy bilety do Insbrucka (mieliśmy jeszcze sporo pieniędzy z Monachium). Pociąg jechał przepiękną trasą, bardzo wysoko w górach, nigdy bym się nie spodziewał, że pociąg może wspinać się pod takie strome podejścia.
Widok z góry na Alpy, Insbruck i inne miasteczka zapierał dech w piersiach. Powietrze było przejrzyste i widać było na dziesiątki kilometrów wokół nas. Trasa co chwilę przebiegała przez tunel. Były one bardzo krótkie, ale naliczyliśmy ich kilkadziesiąt (w tej chwili już nie pamiętam ile). Kiedy dojechaliśmy do Insbrucka zaczekaliśmy na dworcu do umówionej wcześniej godziny (wyjeżdżając z Wiednia umówiliśmy się z innymi Polakami, z którymi rozpoczęliśmy podróż, że w razie czego spotkamy się o umówionej godzinie na dworcu w Insbrucku dzień lub dwa później). Mieliśmy z nami bagaż jednego z chłopaków, którym udało się dojechać do Insbrucka.
Insbruck
Przyszli punktualnie i kiedy opowiedzieliśmy im nasze przejścia słuchali z otwartymi ustami. Zwiedziliśmy miasto, bardzo piękne, typowo górskie. Świetne szyldy nad sklepami, zazwyczaj zrobione na niewyheblowanej desce zawieszonej na łańcuchach, podobnie jak lampy; lub ceramiczne, wypukłe w kształcie herbu. Również z Insbrucka wysłaliśmy pocztówki do Polski. Chłopacy w międzyczasie znaleźli wszystkie namiary, gdzie można coś zjeść, później znaleźliśmy schronisko młodzieżowe, gdzie można się było przespać. Właścicielowi schroniska powiedzieliśmy, że nie mamy pieniędzy, a on stwierdził że na zachodzie kto nie ma pieniędzy musi pracować i powiedział, że będziemy mogli się przespać, jeżeli pozamiatamy i zmyjemy parkiet na sali gimnastycznej. Zajęło nam to jakieś dwie godziny, ale przynajmniej ZNÓW spaliśmy na łóżku (TRZECI DZIEŃ Z KOLEI). Mogliśmy nawet wziąć prysznic, co prawda w lodowatej wodzie, ale to już coś. Zjedliśmy również świetną kolację, pierwszy raz w życiu jadłem wtedy polentę.
Myśl o Hiszpanii
Rozmawiając z Polakami, dowiedzieliśmy się, że w Hiszpanii jest łatwo o pracę i do tego można jeszcze dostać pozwolenie na pobyt. Nie pamiętam, czy zastanawialiśmy się nad tą opcją 5 sekund czy 5 minut, ale z pewnością nie więcej. JEDZIEMY DO HISZPANII!!!. Ale jak??? Inny Polak powiedział nam że pociąg, który jeździ rano do Brennero, wozi jedynie narciarzy i że nie ma tam kontroli granicznej (podobnie jak z Garmisch do Insbrucka).
Nazajutrz rano za ostatnie pieniądze kupiliśmy bilety i godzinę później wysiedliśmy z pociągu w Brennero. To było absurdalne, w Polsce ludzie stawali na głowie żeby dostać wizę do jakiegokolwiek kraju, płacili łapówki, szukali znajomości, a my sobie przejeżdżamy z kraju do kraju, jakby w ogóle nie istniały granice.
Przeprawa przez Włochy
Był 27 styczeń i byliśmy we Włoszech (dokładnie dwa lata później urodziła się moja pierwsza córka). Pomyślicie – koniec opowiadania… nic z tego, ponieważ w tym momencie byłem skierowany do Hiszpanii. Chociaż cieszyłem się będąc we Włoszech, jeszcze wtedy nie myślałem, że staną się one moim domem. W Brennero, żeby nie rzucać się w oczy, znów rozdzieliliśmy się na dwójki i wyruszyliśmy szybko w trasę pieszo, aby jak najszybciej oddalić się od granicy. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie na dworcu głównym w Bolzano. Cały pierwszy odcinek – do Bressanone – przeszliśmy na nogach.
Z dziennika emigranta
Wchodząc wieczorem na stację kolejową w Bressanone zauważyliśmy kilka samochodów zaparkowanych blisko siebie, a przy nich grupkę młodzieży. Na jednym z dachów samochodów zamontowany potężny magnetofon stereofoniczny z muzyką na cały gaz. Wtedy jeszcze nie istniały mp3 i było w modzie słuchać muzyki w ten sposób (ta moda przyszła ze Stanów). W Polsce obce osoby z trudnością przeszłyby obok takiej grupki bez jakiejś zaczepki czy bójki, więc na ich widok trochę się przestraszyliśmy.
Byłem przekonany, że za chwilę nam się nieźle oberwie. Ale już się nie mogliśmy wycofać – przeszliśmy powoli obok nich, ku naszemu olbrzymiemu zdumieniu pozdrowili nas słowem “ciao” i zaczęli się wypytywać skąd jesteśmy, gdzie się wybieramy itd. Znali trochę niemiecki, więc w miarę udało nam się z nimi dogadać.
Pochwaliliśmy ich, co ich bardzo ucieszyło, pożegnaliśmy i poszliśmy na pociąg. Dojechaliśmy na gapę do Bolzano, ale pozostałej czwórki jeszcze tam nie było.
Bolzano
Pochodziliśmy trochę po mieście, wszystkie małe uliczki były wyłożone wykładziną, bardzo czyste i zadbane miasto. Łatwo się było dogadać, bo wszyscy znali niemiecki. Udało się nam znaleźć Caritas, gdzie mogliśmy przenocować. To było niesamowite, czwarta z kolei noc w łóżku. Rano zjedliśmy porządne śniadanie (mięsiwo gotowane). W dalszą podróż wyruszyliśmy pociągiem, wciąż na gapę.
Udało nam się dojechać do Mezzocorona i następnym pociągiem do Ala. Czasami kontroler nas przyłapywał i wysadzał z pociągu, ale nie bardzo się tym przejmowaliśmy, ponieważ wsiadaliśmy wtedy w następny i jechaliśmy dalej.
Z pociągu na autostop
Z Ala do Verony dojechaliśmy autostopem. Zabrał nas chłopak w naszym wieku, który słuchał muzyki i właśnie o niej “rozmawialiśmy” przez całą drogę. Do Verony dojechaliśmy bardzo późno i nie było czasu szukać jakiegoś noclegu, więc znaleźliśmy parę kartonów (w przejściu podziemnym były prowadzone jakieś roboty, pamiętam stały tam jakieś skrzynie, więc ułożyliśmy się z tyłu, tak że nie było nas w ogóle widać. Noc minęła spokojnie i rano czekała nas dalsza podróż…
Z dziennika emigranta…
Nazajutrz po pobieżnym zwiedzeniu miasta, wyruszyliśmy w dalszą podróż. Chcieliśmy dotrzeć tego dnia do Mediolanu. Czekała nas niesamowita niespodzianka – strajk kolejarzy. Po dziesięciu latach strajków w Polsce było to jak wylądować z deszczu pod rynnę. Byliśmy zaskoczeni, że na “zachodzie” też strajkują.
Teraz po przeszło 18 latach pobytu we Włoszech wiem, że w ich wypadku strajk to jest po prostu rytuał, który należy powtarzać regularnie co 2-3 miesiące (raz kolejarze, raz kierowcy autobusów i tramwajarze, a kolejnym razem pracownicy lotnisk).
Werona-Mediolan
Wracając do nas, w zastępstwie pociągu tego dnia podstawiono na stację autobus, który jechał do Bresci, gdzie należało się przesiąść na drugi autobus żeby dojechać do Bergamo. I tutaj powstał dla nas duży problem, ponieważ w pociągu było dość łatwo ukryć się przed konduktorem, spacerując np. tam i z powrotem, używając toalety itd.
W autobusie było to niemożliwe. Pomimo tego postanowiliśmy wsiąść, licząc na to, że w najgorszym przypadku zawsze jakieś parę kilometrów przejedziemy. Poza tym pomyśleliśmy, że kontroler widząc nas, pomyśli, że skoro wsiedliśmy do autobusu, nie mając żadnej możliwości ukrycia się gdziekolwiek, to znaczy że z pewnością mamy bilety. Nie wiem czy nasze rozumowanie było słuszne, czy po prostu kontroler też strajkował, w każdym bądź razie nie było żadnej kontroli i udało nam się szczęśliwie dojechać najpierw do Bresci a później do Bergamo. Z Bergamo był jeden pociąg do Mediolanu i dojechaliśmy (wciąż na gapę, ale planowo) na dworzec główny około 18.30. Po dwóch dniach rozłąki spotkaliśmy się w Mediolanie z pozostałą czwórką chłopaków, którzy wyjechali razem z nami z Wiednia. Oni dotarli tam parę godzin wcześniej, używając również różnych środków lokomocji. Zdążyli się już dowiedzieć gdzie jest Caritas, w którym można coś zjeść i więc zaraz po przyjeździe poszliśmy razem na kolację. Przed Caritasem spotkaliśmy polskiego księdza, który dał nam po 1000 lirów (starczyło na bułki nazajutrz).
A może Legia Cudzoziemska?
Stołówka w Caritasie była potężna, kilkaset miejsc. Można tam było spotkać ludzi wielu narodowości z całego świata. Wieczorem pokręciliśmy się trochę po Mediolanie i poszliśmy spać na dworzec. Ze względu na strajk na dworcu było mnóstwo ludzi i pozwolono wszystkim pozostać tam na noc. Spaliśmy na posadzce, było bardzo niewygodnie, ale chociaż ciepło. Ten facet, który uciekł z Polski w trakcie przepustki z więzienia (o osobie tej Artur wspominał w części II jego historii, która została opublikowana w sierpniowym numerze naszego pisma, przyp. red.) postanowił jechać do Francji do Legii Cudzoziemskiej i namówił do tego również dwóch pozostałych Polaków, którzy byli z nami. Wyjechali jeszcze tego samego wieczoru. Czech zdecydował, że pojedzie z nami do Hiszpanii. Część drogi mogliśmy jeszcze przebyć wspólnie, ale żeby się za bardzo nie rzucać w oczy, wyjechaliśmy na drugi dzień rano.
Genua: turyści przez jeden dzień
Następnym etapem naszej podróży była Genua, dokąd dotarliśmy bez żadnych problemów. Po dojechaniu tutaj postanowiliśmy chociaż przez chwilę być zwykłymi turystami i zwiedzić miasto, port i pojechać nawet nad morze. W mieście, zwłaszcza w starej dzielnicy bardzo nam się podobało, przeurocze wąskie i niesamowicie strome, kręcone uliczki, gdzie idąc można dotykać rękoma ścian po obu stronach wprowadziły nas w zachwyt. Duże wrażenie zrobił też na nas port, olbrzymie statki, setki dźwigów. Wyszliśmy później trochę za miasto na plażę. Widok morza Liguryjskiego uświadomił nam jak bardzo jesteśmy oddaleni od domu. Wszedłem na skały przybrzeżne żeby dotknąć chociaż ręką wody, dokładnie w tym momencie nadeszła spora fala, która rozbijając się o brzeg zmoczyła mnie kompletnie. Odebrałem to jako swego rodzaju „chrzest” w „egzotycznym” dla nas kraju… Pogoda, pomimo że był to koniec stycznia była wspaniała, dla nas to była wiosna. Ciuchy wyschły bardzo szybko, świetnie spędziliśmy dzień zapominając na chwilę o czekającej nas jeszcze podróży. Całe szczęście, że w Monachium kupiliśmy sporo wędlin i wędzonego boczku, który świetnie się konserwował. Dzięki rozsądnemu dawkowaniu jedzenia oraz częstemu (w miarę możliwości) korzystania z Caritasów i innych podobnych miejsc, do tej pory nie mogliśmy narzekać na głód. Ale nasze zapasy powoli się kończyły, mieliśmy jeszcze jedzenie na jeden dzień.
Wieczorem pochodziliśmy jeszcze trochę po centrum Genui, naprawdę nam się spodobała. Różnica tylko ta, że po zachodzie słońca kręciło się sporo nieciekawych typów, zwłaszcza w okolicach dworca i portu. W nocy było również bardzo ciepło i przespaliśmy się na ławkach przed dworcem kolejowym. Następnego dnia wsiedliśmy w pociąg, który jechał do San Remo.