Z dziennika emigranta
Do pociągu było jeszcze sporo czasu, a ponieważ było około trzynastej pomyśleliśmy żeby się przejść na bazar. Nauczyliśmy się jeszcze w Wiedniu, że sporo owoców, które już marnie wyglądały wyrzucano, wiec w pozostawionych na placu skrzynkach zawsze można było znaleźć coś do jedzenia. Nie myliliśmy się. Kiedy zaczęliśmy przebierać w owocach zaczęli do nas podchodzić handlarze i każdy niósł ze sobą torbę z jakimiś owocami, jedna kobieta pobiegła nam kupić pieczonego kurczaka, a jakiś facet podszedł i wręczył nam 10000 lirów (a mówią, że na zachodzie można zdechnąć z głodu).
Z plecakami pełnymi zapasów na drogę (za pieniądze kupiliśmy kilka bułek i kilka piw) wsiedliśmy do pociągu. Zapomniałem dodać, że również policjanci z La Spezia byli bardzo gościnni, ponieważ zaoferowali nam po kanapce. W pociągu zajęliśmy cały przedział i rozsiedliśmy się wygodnie będąc pewni, że możemy wreszcie spokojnie dojechać do Rzymu, przecież policja kupiła nam bilet. Bilet co prawda mieliśmy jeden, ale byliśmy przekonani, że jest to bilet grupowy (podobnie jak z Insbrucka do Brennero). Nikomu z nas nie przyszło do głowy, żeby go dobrze obejrzeć. Zrobił to jednak za nas konduktor, który stwierdził, ze z jednym biletem w trójkę nie możemy podróżować. Wezwał kierownika pociągu, ale ponieważ w żaden sposób nie mogli się z nami dogadać, w końcu zrezygnowani machnęli ręką i dali nam spokój.
Roma – città eterna
Był 03 luty 1990 roku. Po 13 dniach podróży, przekraczając nielegalnie granice sześć razy, po krótkim pobycie w Austrii, w Niemczech, znów w Austrii, we Włoszech, we Francji, w księstwie Monaco, i znów we Włoszech, po zwiedzeniu w międzyczasie 28 większych i mniejszych miast, dojechaliśmy do RZYMU – WIECZNEGO MIASTA. Nikt z nas tego nie planował i jeszcze dwa tygodnie wcześniej, wyjeżdżając z Wiednia nawet nie śniliśmy, że przeżyjemy tak długą i emocjonującą podróż, która zakończy się tutaj w “mieście bogów”. Jacek po około półtorarocznym pobycie powrócił do Polski, a Czech prawdopodobnie wyjechał do legii cudzoziemskiej. Jednego z Polaków spotkałem dwa lata później na Porta Portese w Rzymie. Od tamtej pory już nikogo z nich nie widziałem, ani nie mam z nikim kontaktów.
Wyjechałem z Polski z myślą o Austrii, z Austrii skierowałem się do Hiszpanii, we Włoszech zamierzałem się zatrzymać na krótko – a mieszkam tutaj już prawie 19 lat. Lata, w ciągu których wykonywałem wiele różnych prac: od mycia szyb po ogrodnika, od “Marysi” po murarza, od hydraulika po kierowcę, od pizzaiolo po kierownika hurtowni, od ferraiolo po grafikę reklamowa itd. Może kiedyś Wam jeszcze o tym opowiem…
Artur Iwanisik