25 lipca mija pierwsza rocznica śmierci Edyty Felsztyńskiej – polonijnej działaczki i współzałożycielki stowarzyszenia „Insieme” w Rzymie. Wspomnienie.
25 lipca 2017 r. w swoim domu k. Rzymu zmarła Edyta Felsztyńska – polonijna działaczka i współzałożycielka stowarzyszenia „Insieme” w Rzymie. Przegrała długotrwałą walkę z rakiem.
Przeszła kilka operacji i chemioterapię. Wierzyła, że pokona chorobę. W rozmowie z Anną Malczewską rok przed śmiercią dla „Naszego Świata” mówiła, że pozytywne myślenie ma wielką moc. Wierzyła do końca, że uda się jej pokonać chorobę, a jej źródłem energii i chęci do walki była rodzina i przyjaciele, ci prawdziwi.
„Dzięki chorobie odkryłam, kto jest naprawdę warty mojej przyjaźni. Na szczęście niewiele osób w czasie mojej choroby nagle gdzieś zniknęło. Były to osoby niewarte przyjaźni. Chciałabym natomiast podziękować moim „aniołom stróżom”, zaczynając od mojej najukochańszej mamy i najbliższej rodziny, poprzez Rosę, Emilię, Agnieszkę, Bożenkę, Lucynę, Mirellę, Violettę, Teresę, Dorotę i Michała, które idą razem ze mną przez tą ciężką drogę. Moich „aniołów” jest o wiele więcej, niestety nie sposób ich teraz wszystkich wymienić. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć, nawet w tych najciemniejszych momentach mojego życia. Wierzę również, że wspólnie doczekamy się pięknego wschodu słońca, które wychodzi po każdej burzy i później będzie już tylko dobrze!” – mówiła.
Mąż Edyty, podczas pożegnania jej w kościele św. Stanisława B.M. w Rzymie 27 lipca 2017 r. powiedział: „Edyta miała dwie pasje: rodzinę oraz działanie na rzecz swoich rodaków, mieszkających we Włoszech. Wszystko co robiła, robiła albo dla nas, albo dla Polonii”.
I tak właśnie było, działalność dla Polonii była dla niej drugim życiem. Ona bez tej pasji nie umiała żyć i co najważniejsze, zarażała nią innych.
„Pamiętam moje pierwsze miesiące we Włoszech, wszelkie trudności z jakimi się boryka każdy cudzoziemiec na początku emigracji. Nie było telefonów komórkowych, nie było Facebooka i innych portali, dzięki którym tak szybko i łatwo jest się wymienić każdym rodzajem informacji. Dzięki dobremu wykorzystaniu tych narzędzi i stowarzyszeniom takie, jak nasze mamy dzisiaj możliwość poznawania nowych ludzi, wymieniania się wszelkimi informacjami, radami. Niesamowitą siłę i energię do dalszego działania dają nam ludzie, którzy przychodzą na imprezy organizowane przez nasze stowarzyszenie. Z biegiem lat udało nam się stworzyć wspaniałą grupę ludzi, stałych uczestników naszych spotkań, która nawzajem sobie pomaga, w niełatwym życiu na emigracji. Od lat podkreślam, że jeśli nie pomożemy sobie sami nawzajem, to kto nam tu może podać pomocną dłoń… Często na naszych spotkaniach integracyjnych organizujemy akcje charytatywne dla naszych rodaków i przy każdej takiej okazji nasza Polonia wykazuje się ogromnym sercem i chęcią niesienia pomocy. Nie przez przypadek nasze wieczory zaczynamy zawsze wspólnie śpiewając “Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina”. Tego właśnie zazdroszczą nam rodacy przyjeżdżający na Zjazdy Polonii Europejskiej w Rzymie z innych krajów Europy. Są mile zaskoczeni, że jesteśmy tak zgraną i zorganizowaną Polonia tutaj, w Rzymie. Podkreślę tutaj, że organizacja tych Zjazdów to ciężka praca i przeogromne zaangażowanie nie tylko naszego stowarzyszenia, ale wielu osób, które wnoszą swój wkład do tego eventu. Dlatego jest to nasz, wspólny sukces, a gdyby nie nasze spotkania nie znalibyśmy się i nie byłoby możliwe zorganizowania czegokolwiek” – przyznała w ww. wywiadzie.
Edyta Felsztyńska wspólnie z Bożeną Wróblewską za swoją działalność na rzecz integracji Polonii, a zwłaszcza, za organizację Zjazdów Polonii Europejskiej otrzymała kilka lat temu nagrodę Złotej Sowy, przyznawaną corocznie przez redakcję pisma polonijnego „Jupiter” – organu Klubu Inteligencji Polskiej w Austrii i Federacji Kongres Polonii w Austrii.
W 2017 roku minęło 10 lat działalności stowarzyszenia „Insieme”, którym kierowała wraz ze swoją przyjaciółką Bożeną Wróblewską. O ich przyjaźni powiedziała też naszej redakcji rok przed śmiercią:
„Z Bożenką znamy się od przeszło 20 lat! Zapoznała nas wspólna koleżanka, która teraz już wróciła do Polski. Pewnie nie zdawała sobie wtedy sprawy, jaka wspaniała przyjaźń narodzi się między nami. Jaki jest sposób na przetrwanie takiej przyjaźni? Taki sam, jak na przetrwanie wszystkich związków, czyli lojalność, szczerość, szacunek i wyrozumiałość dla drugiej osoby. Nikt z nas nie jest perfekcyjny. Nie sztuką jest dążenie do zmiany charakteru drugiego człowieka, ale umiejętność pokochania go takim, jakim jest”.
W pierwszą rocznicę śmierci Edyty, Bożena Wróblewska wspomina przyjaciółkę
„Edytkę poznałam dwa lata po moim przyjeździe do Włoch. To był chyba 1994 rok! Tak przypadkiem, ale od tego momentu już nigdy się nie rozstałyśmy. Prawie wszystkie weekendy spędzałyśmy razem: wspólne wypady na różne „sagre” w Castelli Romani, wypady nad morze oraz wyjścia do restauracji. Słyszałyśmy się kilka razy dziennie, a nawet więcej! W 2007 r. wspólnie z Edytką założyłyśmy Stowarzyszenie „Insieme”, gdzie działałyśmy na rzecz Polonii z Rzymu i Castelli Romani. To była nasza pasja! Nigdy, ale to nigdy nie pokłóciłyśmy się! Wszelkie niejasności wyjaśniałyśmy na bieżąco! To była moja tzw. „druga połówka”, której teraz bardzo, bardzo mi brakuje! Tęsknię za Tobą Edytko! Do zobaczenia! Kiedyś spotkamy sie znów i znów będziemy nierozłączne!”.
Edyta bez peruki pozowała także do sesji zdjęciowej zorganizowanej przez Sylwię Dombrowską, do cyklu portretów kobiet, zmagających się z tą ciężką chorobą.
Zapytana o tę sesję fotograficzną Edyta Felsztyńska odpowiedziała: “Sylwia jest przede wszystkim fantastyczną osobą, ale również i fotografem, stylistką, wizażystką, poetką i sama nie wiem, kim jeszcze. Jest wszechstronnie utalentowana, tzw. „donna delle mille risorse”. Kiedy zaproponowała mi sesje, nie do końca byłam przekonana, jednak później okazało się, że świetnie razem się bawiłyśmy. Po opublikowaniu tych zdjęć na portalu społecznościowym, napłynęło do mnie SETKI pozytywnych wiadomości, gratulacji. Zrozumiałam wtedy, że moje zdjęcia się spodobały. Chciałabym zadedykować je wszystkim kobietom, które w tej chwili borykają się z podobnym problemem. A niestety jest nas spora grupa tu, w Rzymie. Utrata włosów w całej tej jakże poważnej chorobie, to właściwie najmniejszy problem. To okres przejściowy. Najważniejsze jest wyzdrowieć. A czy będziemy mieć włosy, czy nie, czy będziemy mieć czerwoną sukienkę czy białą – to nie ma żadnego znaczenia. Człowiek, w tym przypadku kobieta, jest piękna za to co ma w sobie, czym potrafi podzielić się z innymi, co może zaoferować innym, nie za to jak wygląda. Kto tego nie potrafi zrozumieć, to już jego problem. Jesteśmy żonami, matkami, mamy wszystkie kogoś bliskiego i to dla tych osób musimy być piękne, silne i jak najszybciej powrócić do zdrowia. Takie sesje, które zrobiła mi Sylwia Dombrowska dodają jeszcze bardziej pewności siebie i pokazują, że w chorobie, nawet bez włosów tez można ładnie wyglądać”.
Edyta we wspomnieniu Sylwii Dombrowskiej
„Edytę poznałam na koncercie polskiej aktorki Katarzyny Żak. Była tuż po pierwszej operacji guza nerki. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy o tym w łazience. Nie zdawałam sobie sprawy, myślę, że również Edyta, jak poważna choroba w niej drzemie. Polubiłam ją natychmiast za jej szczerość, autentyczność i pogodę ducha. Widywałyśmy się czasami przy różnych okazjach, ale tak naprawdę zaprzyjaźniłyśmy się podczas naszych sesji fotograficznych. Edyta była przed obiektywem po prostu szczęśliwa i zrelaksowana. Bawiliśmy się wszyscy świetnie. Urodzona modelka, piękna kobieta, bardzo naturalna o przeuroczym uśmiechu. Podziwiałam ją z jaką pokorą i odwagą znosi swoją chorobę i cierpienie… Do końca swoich dni nosiła na twarzy uśmiech i dobre słowo dla innych. Była po prostu wspaniałym człowiekiem we wszystkich aspektach swojego życia”.
Kilka ciepłych słów o Edytce powiedział naszej redakcji także Alek Nowak – polonijny artysta z Rzymu, który właśnie dzięki organizowanym przez przedsiębiorcze Polki spotkaniom powrócił do śpiewania i dzisiaj zaczyna odnosić sukcesy we Włoszech, Europie oraz Polsce. Oprócz tego współpracuje on czynnie ze stowarzyszeniem.
„Poznałem Edytę kilka lat temu, kiedy to nieśmiało poszedłem pierwszy raz na imprezę integracyjną zoorganizowaną przez Stowarzyszenie „Insieme”. Piękna, elegancka, wysoka blondynka. Pamiętam było mnóstwo osób. Postanowiłem przywitać się i przedstawić zarówno Edycie jak i Bożenie. Od tego pierwszego szczerogo uśmiechu Edyty i od słowa „benvenuto” wszystko się dla mnie zaczęło. Jej dobroć, delikatność, wysoka kultura, przybliżała, wręcz przyciągała ludzi. Zawsze z uśmiechem i dobrym słowem na ustach z cierpliwością i miłością względem każdego. Wspaniała organizatorka, wręcz pedantyczna, lubiła mieć wszystko perfekcyjnie dopięte na ostatni guzik. Jej choroba była i dla mnie wielką szkołą życia. To ona dawała nam nadzieję w jej momentach beznadziejnych, to ona dawała otuchy w momentach dla niej krytycznych. Kiedy straciła przytomność podczas jednej z jej ostatnich imprez polonijnych widziałem jak zatrzymał się świat, nasz świat, polski świat emigracji w Rzymie. Na drugi dzień przepraszała rodaków, że z jej powodu zabawa zatrzymała się na prawie godzinę. Taka była Edytka. Brakuje je, bardzo jej brakuje… więc dlatego wszystko, co robimy ze Stowarzyszeniem „Insieme”, to również z tą magiczną siłą i przekonaniem, że Edytka jest z nami i nam we wszystkim z nieba towarzyszy”.
Edyta zarażała swoją pogodą ducha i chęcią do działania. To właśnie dzięki niej i Bożenie Wróblewskiej, Małgorzata Leja po latach zbliżyła sie ponownie do Polaków mieszkających w Rzymie i okolicach i zaczęła czynnie pomagać w działalności stowarzyszenia.
„Edytkę poznałam podczas jednej z zabaw zorganizowanych przez polonijne stowarzyszenie „Insieme”. Pamiętam dokładnie ten radosny wieczór taneczny, gdy po wielu latach znów zbliżyłam się do zabaw organizowanych przez Polaków. Od dłuższego czasu słyszałam o tych polskich imprezach w Ciampino (Pala Cavicchi) i w końcu dałam się namówić. Byłam po prostu ciekawa, jak to wszystko wygląda. Wtedy właśnie po raz pierwszy spotkałam tą piękną, elegancką i sympatyczną blondynkę, która przywitała mnie ciepło i pokazała stolik naszej grupy.Tamtego wieczoru przypomniałam sobie, jak pięknie jest znów posłuchać polskiej muzyki, polskiej mowy i doświadczyć serdeczności, która biła tak mocno od organizatorek tej imprezy. Od tamtej pory już nigdy nie brakowało mnie na polonijnych spotkaniach, które organizowały te wspaniałe kobiety. Za każdym razem, gdy widziałam Edytkę, czułam to ludzkie ciepło, serdeczność i dobroć, którą nie trudno było zauważyć i odczuć. Do tej pory mam przed oczami jej piękny i prawdziwy uśmiech i tą niezniszczalną radość życia. Zawsze dobrym i serdecznym słowem zwracała się do wszystkich osób, które spotykała na swojej drodze. Taką ją właśnie pamiętam i tego mi bardzo brakuje… ale wiem, że wciąż uśmiecha się do mnie a jej piekne, długie blond włosy teraz ozłacają niebo” – wspomina Małgorzata.
Edytka pozostanie w sercach naszych i wielu Polaków we Włoszech. Gdy odeszła, miała zaledwie 45 lat, ale żyła „pełną parą”, z nadzieją, że uda jej się przeżyć tu z nami, jak najwięcej pięknych chwil… Ona kochała życie, a swoją pozytywną postawą dawała i nadal daje przykład wielu Polakom żyjącym na emigracji. Pamiętajmy, że życie na obczyźnie nie jest łatwe, ale to od nas zależy, w jaki sposób wykorzystamy daną nam szansę…
redakcja