Paweł Durakiewicz pochodzi spod Warszawy, jest absolwentem amerykańskich uczelni Pepperdine University w Kalifornii oraz Carlson School of Management (MBA) w Minesocie. Przez wiele lat pracował w różnych korporacjach w Polsce, gdzie zajmował kierownicze stanowiska. To, czego doświadczył, fakt, że z powodu choroby alkoholowej otarł się o śmierć spowodowało, że postanowił całkowicie zmienić swoje życie. Przeszedł 1000 km przez włoskie Alpy, zjeździł 60 różnych krajów, by po 9 latach wędrówki po świecie i w głąb siebie osiąść na Sycylii. Pośród gór Salemi, z widokiem na piaszczyste wybrzeża założył „Ranczo Salemi” – Ośrodek Leczenia Uzależnień. To jedyne takie miejsce, pod względem rodzaju oferowanej terapii, na świecie dla Polaków.
W placówce pracują wybitni polscy terapeuci, na co dzień zatrudnienie w najlepszych ośrodkach w Polsce. Wśród gór winnic, gajów oliwnych, w zaciszu Sycylijskiej przyrody Polacy, zarówno ci mieszkający w Polsce jak i ci, mieszkający za granicą mogą podjąć walkę z alkoholizmem, uzależnieniem od narkotyków i od hazardu. Skutecznie. W placówce założonej przez Pawła Durakiewicza tradycyjna psychoterapia łączy się z elementami jogi i medytacji.
Nam Paweł Durakiewicz opowiedział o swoim życiu dawniej i dziś, o tym dlaczego zdecydował założyć ośrodek leczenia uzależnień dla Polaków na włoskiej wyspie.
Byłem na granicy śmierci. Mogłem umrzeć dziesiątki razy. To, że żyję jest darem. Jest nim każdy dzień. To, że mogę spojrzeć sobie samemu w oczy. Kiedyś nie mogłem. To, że jestem w stanie zobaczyć świat. Kiedyś nie byłem. Patrzyłem na zachody słońca w najpiękniejszych miejscach świata i nie pamiętam żadnego. Butelka przesłoniła mi rzeczywistość.
Pierwszy raz się upiłem na obozie szkolnym w wieku 13 lat. W alkoholu znalazłem formę ucieczki od samotności, nieśmiałości, lęku przed odrzuceniem. Po alkoholu stawałem się towarzyski, wesoły, wygadany,. Życie mniej bolało. Byłem lubiany przez kolegów. W świecie zdeformowanym przez alkohol łatwiej było mi żyć.
W liceum byłem już alkoholikiem. Często zamiast iść do szkoły włóczyłem się po barach i piłem. Zaczęła się równia pochyła: wkroczenie na przestępczą drogę, toksyczne związki,Coraz większy chaos, poczucie winy i nienawiść do siebie samego. Coraz większa ucieczka od życia w butelkę i myślenie o samobójstwie.
Po liceum wyjechałem na studia do USA. Chciałem uciec od samego siebie. Moje cierpienie i alkoholizm wyjechały tam wraz ze mną. Nauczyłem się organizować sobie życie pomiędzy butelką i butelką. Zamieszkałem w Kalifornii, skończyłem tam studia i znalazłem pracę jako sprzedawca win. Jak mi tam było? Mi zawsze było źle. Piąłem się po szczeblach kariery w różnych firmach, różnych krajach, na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze a tak naprawdę myślałem jedynie o tym, by uciec od siebie. Alkohol przynosił mi ulgę od cierpienia. W wieku 26 lat zacząłem brać leki antydepresyjne, które zapijałem wódką. W wieku 30 lat zacząłem mieć poważne problemy ze snem, które też zapijałem.
Mieszkałem w USA, w Polsce, Indiach i Kostaryce. W pracy dużo podróżowałem, byłem w ponad 60 krajach, spałem w luksusowych hotelach, jeździłem dobrymi samochodami, często po pijaku. Z zewnątrz nikt by nie powiedział, że w moim wnętrzu była pustka, głębokie cierpienie, poczucie osamotnienia i bycia innym niż wszyscy.
Mam dwójkę małych dzieci, które bardzo kocham. Przyszedł jednak moment, gdy zrozumiałem, ze nawet dla własnych dzieci mogłem stać się niebezpieczny. Nie widziałem drogi wyjścia, wiedziałem ze śmierć jest blisko. Zdałem sobie sprawę, że jestem chodzącym zombi, który wszystko robi mechanicznie i w każdej chwili może paść. Miałem wrażenie, że mój mózg nie działa, nawet na trzeźwo miałem problemy z artykulacją trudniejszych słów. Gdy to rozważałem, zrozumiałem, że muszę zawalczyć o siebie ze względu na dzieci. Zdecydowałem się na terapię. Wyjechałem na miesiąc do ośrodka leczenia uzależnień.
Na terapii zrozumiałem, ze nie jestem odosobniony w nałogu, w cierpieniu, w tym wszystkim co przeżywam. Zobaczyłem, że inni ludzie czują to samo co ja i że dzielimy zniekształcone spojrzenie na rzeczywistość. Spotkałem też osoby, które były w stanie wytrwać przez długi czas w trzeźwości i zrozumiałem ze wyjście z nałogu jest też dla mnie możliwe.
Na terapii zobaczyłem film “Droga Życia” na temat pielgrzymki “El Camino de Santiago”. Film ten zainspirował mnie do odbycia podobnej drogi. Chciałem zrobić to w samotności i chciałem by ta droga była prawdziwym wyzwaniem. Zdecydowałem się na Alpy, trek Via Alpina, który przechodzi tylko kilkanaście osób rocznie. Był to miesiąc ogromnego wysiłku fizycznego. Posiadanie celu każdego dnia uwolniło mnie od myśli o alkoholu. Góry mnie oczyściły. Tam przewartościowałem priorytety. Zrozumiałem, że to co wydawało mi się ważne, tak naprawdę ważne nie było. Zdałem sobie sprawę, że mam bardzo dużo szczęścia, że wciąż żyję, że mogę oddychać, widzieć piękno świata.
Nie chciałem wrócić do świata korporacji. Pragnąłem znaleźć własną drogę, odkryć to co naprawdę chcę w życiu robić. Czułem, że to mi pomoże wytrwać w trzeźwości. Wyjechałem do Ameryki Łacińskiej w poszukiwaniu drogi ku trzeźwości i poszukiwaniu siebie. Ciężko mi było zostawić rodzinę; zrobiłem to wierząc, że to było dla nich najlepsze.
Podczas podróży poznałem kilka osób w różnych krajach, którzy niezależnie od siebie polecili mi szkołę jogi i medytacji “Hridaya Yoga” w Meksyku. Pod wpływem tych sugestii zawróciłem z podróży przez Amerykę Łacińską i pojechałem do Meksyku, który wcześniej opuściłem.
W tej szkole jogi spędziłem kilka miesięcy. Dzięki jodze nawiązałem kontakt z samym sobą, zacząłem czuć własne serce. Zdałem sobie sprawę, że całymi latami nie byłem świadomy swoich uczuć. Alkohol i psychotropy je zabijały. Praktyka jogi i medytacji powoli przebudzała mnie do życia. Czasami podczas zajęć całe moje ciało się trzęsło, puszczały blokady w ciele i w duszy. Odzyskiwałem spokój wewnętrzny, który wcześniej był mi nieznany. Uczyłem się wyrażać emocje. Moje ciało stawało się coraz mniej spięte, nauczyłem się relaksować. Gdyby pół roku wcześniej ktoś mi powiedział, że wyląduję w szkole jogi, wyśmiałbym go. Duchowość w moich oczach była kpiną. Teraz jednak czułem, ze istnieje Siła Wyższa, która mnie prowadzi i wielokrotnie uratowała mi życie. W tym czasie powstał też pomysł stworzenia ośrodka terapeutycznego dla osób uzależnionych.
Terapia, na której byłem w Polsce oferowała głównie wiedzę merytoryczną na temat alkoholizmu. W szkole jogi otrzymałem dodatkowe narzędzia, które pomagają mi w zdrowieniu. Chciałem wykorzystać to co dostałem od życia. Postanowiłem stworzyć ośrodek w ciepłym, słonecznym miejscu, w którym pomoc osobom uzależnionym łączyłaby elementy psychoterapii, jogi i medytacji, oraz kontaktu z przyrodą. Szukałem pięknego miejsca, gdzie przez większość roku jest ciepło. Znalazłem je na Sycylii.
Dom terapeutyczny “Rancho Salemi” otoczony jest wzgórzami, gajami oliwnymi, winnicami. Ze wszystkich stron rozlega się wielka przestrzeń, pełna zieleni i błękitu. Zachody słońca tryskają bogactwem kolorów, malując co wieczór unikalny obraz na bezkresie nieba i ziemi. Przepiękny widok na miasteczko Salemi, które powstało w VIII wieku p.n.e, daje posmak jakiejś tajemnicy. Salemi oznacza pokój. Ja znalazłem tu pokój, znalazłem dom i chcę się dzielić z innymi tym, co dostałem od życia. Chciałbym być w stanie przekazać innym uzależnionym, że życie bez alkoholu może być piękne, podzielić się z nimi doświadczeniami, które pomagają mi w zdrowieniu, pomóc im znaleźć pasję lub zainteresowania, które staną się substytutem alkoholu. Kontakt z przyrodą, rozwijanie wrażliwości na piękno świata i uczucia innych ludzi są ważnymi elementami mojego procesu i wierzę, że innych tez wzmocnią na ich drodze. Praktyka jogi i medytacji pomaga mi w odzyskaniu głębokiego kontaktu ze sobą, z innymi, ze światem. Wprowadza mnie w stan odprężenia, spokoju, uwalnia od natrętnych myśli, odblokowuje emocje i napięcia mięśniowe. Relaksacja poprzez oddech i rozwijanie umiejętności świadomego oddechu zapewniają prawidłowe funkcjonowanie i dotlenienie organizmu.
Terapia to tylko początek drogi. W Rancho Salemi tworzymy warunki sprzyjające wewnętrznej transformacji, znalezieniu głębokiej motywacji do uzdrowienia oraz wiary w to, ze życie może odzyskać swój blask. Chcemy pokazać osobom uzależnionym, ze większość problemów, które uważamy za ważne są mniej istotne niż nam się wydaje i że stworzenie wewnętrznego dystansu do tych problemów pomaga wytrwać w trzeźwości. Chcemy pomóc im w zmianie perspektywy, przewartościowaniu priorytetów, skonstruowaniu nowego szkieletu życia oraz ofiarować im narzędzia by mogli sobie poradzić w momentach kryzysu. Po terapii zapewniamy stały, bezpłatny kontakt z personelem ośrodka oraz kontakt do grup AA i psychoterapeutów, by umożliwić kontynuację leczenia. Dla osób, które nie mogą sobie pozwolić na pobyt w ośrodku istnieje możliwość dofinansowania terapii przez naszych sponsorów, w zależności od potrzeb. Chciałbym by to miejsce stało się początkiem drogi ku trzeźwości, by każdy z naszych gości poczuł się tu bezpiecznie i spokojnie, jak w prawdziwym domu.
Ja piłem przez 25 lat ogromne ilości alkoholu, czasami nawet po półtora litra wódki dziennie. Mogłem umrzeć tyle razy, zapić się na śmierć, ale wciąż żyję. Jak mógłbym nie być wdzięczny za każdy nowy dzień, za szansę którą dało mi życie, za możliwość pomagania innym w procesie zdrowienia? Jestem niepijącym alkoholikiem, wiem, że przede mną jest jeszcze długa droga i chcę używać moich ran i doświadczeń, by ofiarować innym uzależnionym choć trochę światła.
wysłuchała Danuta Wojtaszczyk
Powyższe wyznanie zostało napisane przez Pawła Durakiewicz i opatrzone tytułem: Gdy rana staje się światłem. Historia powstania ośrodka dla uzależnionych “Rancho Salemi” na Sycylii.
O swoim życiu, przemianie i okolicznościach utworzenia ośrodka na Sycylii opowiedział także osobiście redakcji “Naszego Świata”.
Inauguracja Ranczo Salemi – Ośrodka Leczenia Uzależnień odbędzie się w dniu 3 października br.
Informacje odnoście zapisów na terapie, turnusów, funkcjonowania ośrodka, stosowanych metod leczenia i kadry terapeutów znajdują się na oficjalnej stronie Ranczo Salemi: www.terapiasycylia.pl